piątek, 31 stycznia 2014

Kawo-snobizm.

Jestem absolutnym snobem jesli chodzi o kawe. Przyznaje sie, bez wykretow. Lury nie tkne. Na kawe bez mleka nawet nie spojrze. Wazne jest dla mnie jakosc kawy, jak jest przyrzadzona i rownie wazne – jak podana. Kubeczek do kawu rano, filizanka po poludniu. Zmienne, wymienne w zaleznosci od nastroju. Nigdy ! nie byle jakie. Aktualnie Kawa: Buona Giornata Italian Roast. Kubeczek, prezent od Fiony, z Londka ( czyt. Londyn). Rano jak lunatyk, pierwsze kroki kieruje do kuchni i przygotowuje kawe. Parę łyków, moge otworzyc oczy, zebrac mysli.

Lubuje sie w kawiarniach, kawiarenkach, coffee shopach, starbackach i innych takich instytucjach. I tu tez wazna jest nie tylko sama kawa ale i wystroj wnetrza. Jak wnetrze jest zachecajace to i na kawe sie skusze. Czesto siedze sobie nad filizanka takiej malej, bialej ( bo pianka musi byc!) i robie co trzeba - komputer, nauka, pisanie, czytanie. W zaleznosci od nastroju, od potrzeby. Mam ulubione miejsca, do ktorych wracam. Do niektorych cieplo wspomnieniami: jak “Tambosi” na Odeonsplatzu w Monachium, czy  “Who is ana café” na Stachusie - tu sie najlepiej omawialo i rozwiazywalo problemy zyciowe). Bilderbuch w Berlinie, wow….tam poznalam T. Tu, w Bostonie chetnie siadam sobie w Dwelltime. Musze przyznac, ze w Niemczech jakos ta kawa lepiej smakowala. Moze to “essencja – przyjaciolek”. Tak,nie wspomnialam o jednym waznym fakcie. Towarzystwie w ktorym sie pije kawe! Najlepsza “towarzyska kawa” jest zdecydowanie w Monachium! Och… glod kofeinowy, na konkretna porcje kofeiny z “Who is anna”.


*Cafe latte, dzis rano w Dwelltime.
Chociaz wiem jaka kawe lubie najbardziej, daje sie namowic na experymenty. Asortyment wyboru jest przerazajaco-cudowny. Mala, srednia, duza, caffè latte, latte macchiato, café mocha, moccachino, café au lait, espresso, caffè americano, cappuccino, frappuccino, mniej znane café noisette, caffè coretto, ponce livornese,  mélange. Mozna pic na zimno, na cieplo, na goraco, z kofeina i bez, jasna i czysta, aksamitna i łagodna, z dodatkiem smaku waniliowego, caramelowego, kokosowego, mietowego, orzechowego, czekoloadowego, bialo-czekoladowego…Decyzje, decyzje. Takie codzienne zwyczajne, a jakze nadzwyczajne! No i wlasnie! Wazne, zeby byl ktos z kim mozna degustowac "trunek" i podsumowac, ze i tak najlepsza jest cafe latte with peppermint flavor! Lekki zawrot glowy, przyspieszone bicie serca. Tak to kawa!



(...)Takiej kawy jak w Polszcze nie ma w żadnym kraju:
W Polszcze, w domu porządnym, z dawnego zwyczaju,
Jest do robienia kawy osobna niewiasta,
Nazywa się kawiarka; ta sprowadza z miasta
Lub z wicin bierze ziarna w najlepszym gatunku,
I zna tajne sposoby gotowania trunku,
Który ma czarność węgla, przejrzystość bursztynu,
Zapach moki i gęstość miodowego płynu.
Wiadomo, czym dla kawy jest dobra śmietana;
Na wsi nie trudno o nię: bo kawiarka z rana,
Przystawiwszy imbryki, odwiedza mleczarnie
I sama lekko świeży nabiału kwiat garnie
Do każdej filiżanki w osobny garnuszek,
Aby każdą z nich ubrać w osobny kożuszek.(...)

Adam Mickiewicz,  "Pan Tadeusz", Ksiega II Zamek



 

czwartek, 30 stycznia 2014

Z ostatniej chwili.


Wiadomosc z ostatniej chwili. Mamus bedzie miala najprawdopodobniej - prawdopodobnie - moze jutro operacje na ten jej bolący nadgrstek. W koncu! 3 dni w szpitalu. Na nic. Na badania w celu przygotowania do operacji. Niech zgadne: EKG (10 minut) pobranie krwi (3 minuty), podpisanie zezwolenia na operacje ( miejmy nadzieje, ze lekarz usiadl wraz z Mama i objasnil dokladnie co i jak bedzie zrobione – 20 minut). Na prawde! 3 dni! 3 dni lezenia w szpitalu. Lezenie, brak ruchu zwieksza prawdopodobienstwo zakrzepu w zylach. Czy ktos o tym pomyslal? Bo nie sadze, ze dali Mamie profilaktycznie heparyne. Wszystko to mozna bylo zrobic ambulatroryjanie. Hmmm...szczerze mowiac nie wiem czy jest takie slowo w Polsce - ambulatoryjnie. Na zasadzie wizyty umowionej. Nie trzeba przyjac pacjenta do szpitala tym celu. Takie marnotrastwo pieniedzy. Jestem pewna, ze kasa chorych slono placi za kazdy dzien pobytu. Stracony dzien. Pieniadze wyrzucone w bloto. Plus: zlamana psychika pacjenta przez bycie w zawieszeniu.  Moze jutro…. Groteska.

 

Ali.


Postanowilam wziąć byka za rogi, czy ogon, czy jak się tam mówi i porozmawiac z Ali. Oczywiscie nie planowalam poruszać tematu “duzej dziewczyny” tylko taki maly “small talk”. Przyprowadzilam dzis rano Victora do przedszkola i nawet zgrabnie sie zaczelo. Od zimy, noszenia czapek, przeszlysmy do tematu wlosow i tak w rozmowie wyszlo,  ze w zeszlym roku ona ogolila sobie glowe i przekazala wlosy dla dzieci po chemoterapi. Naprawde zaniemowilam! Mlodziutka panna i taki gest! Takie zaangażowanie. Dziala juz od lat w organizacji do pomocy dziecia z nowotworami.  Jak powiedziala:  “chcialam zrobic cos, co i dla mnie mialo by emocjonalne znaczenie, cos co i dla mnie bylo by wyrzeczeniem, w co sie zaangażuje i o czym nigdy nie zapomne.  Dac pieniadze jest latwo”.  Latwo!!! A ile osob daje? Tak na prawde z serca daje, a nie tylko w ramach odpisania od podatku?!  Opwiedziala mi , jak sie do tego przygotowywala, ze przestala farbowac wlosy, zeby byly zdrowe,  jak sie czula przez te pierwsze dni bez wlosow.  Jak duzo ludzi wokolo jej pomoglo,  jak sie juz zdecydowala na ten krok. W przedszkolu dostala pare dni wolneg  -  platnego wolnego, co nie jest samo przez się zrozumiale w tym kapitalistycznym kraju, plus zrozumienie i poparcie ze strony kadry dyrektorskiej - ponoc niektore dzieci wystraszyly sie jej ogolonej glowy. Jak rodzice innych dzieci zlozyli sie i tez przekazali jakies pieniazki dla organizacji. Ktos napisal artykul w gazecie, co rowniez przyczynilo sie do natepnych datkow. Przyjaciele robili czapki, czapeczki, chusteczki az wlosy jej odrosly. Jak popchniecie klocka domino. Akcja-reakcja. Nagle wszyscy wokół otworzyli siebie, swoje serca.

Teraz to mi dopiero glupio, jesli Victor naprawde sie do niej zwraca per “duza dziewczyna” . I jeszcze raz…..nie oceniaj po wygladzie! Pomijajac wyglad, jakos nie uwazalam Ali za najlepszej z wychowawczyn. Jakos mialam odczucie, ze nieraz idzie na łatwiznę. Teraz moge sie biczowac za takie myslenie. Bo co? Ja nawet czeku nigdy nie wypisalam dla organizacji charytatywnej. 
Przypomnial mi sie aniolek, ktorego mi Tatus kiedys przyslal. Taki malutki, skromniutki. Pytam sie skad go ma. A Tatus mi na to: “a przyslali mi z Domu Dziecka”.  Z Domu Dziecka??????  No tak, zawsze im tam “pare zlotych przesle”…..


         *Zimno, mróz, lód na Charles River; kolejny zimowy dzien w Bostonie.

środa, 29 stycznia 2014

Problemy i problemiki.



*Aniolek, przycupnął pod ścianą
restauaracji miedzy wieżowcami.

Najchetniej usiadlabym i plakala, bo…


Po pierwsze i najwieksze: za 47 dni wyniki i jestem przerazona. Bo co jak nie?


Po drugie: bo Mamus miala miec dzis operacje reki, ale operacje przesunieto, a ja zostawiono w szpitalu na czas nieokreslony i sie o nia martwie.


Po trzecie: bo jest mi zimno, strasznie i okropnie zimno. Ta niby dmuchawa podlogowa to nic oprocz kurzu nie daje. Wstretna bezsniezna, ale mrozna pogoda za oknami. Nie cierpie takiej zimy. Przy takich temperarurach powinien byc snieg! To bym szczękała zebami z usmiechem.


Po czwarte: bo Victor tak szybko rosnie. W koncu zlozylismy podanie do przedszkola  (zacznie od wrzesnia). Wraz z pokwitowaniem dostal torbe z ksiazeczkami i podkoszulka “I am going to kindergarden”. Ta koszulk jest mu dokladnie do kolan. Nie sadze, ze bedzie w stanie zalozyc ja przez nastepne 3-4 lata. Znowu uzmyslowilam sobie jaki on jest drobniutki i malutki na swoj wiek. Jak sie nie martwic!


Po piate: bo jestem wstretna matka, bo krzycze na to moje biedna dziecko non-stop. Wczoraj, Vikcius mi powiedzial: “Mamija, ja chce zebys ty byla szczesliwa ze mnie caly czas”. Zlamal mi tym serce, moj slodziak. I udowodnil zawodnosc mcierzynska.


Po szoste: bo mi ciala przybywa. Wciaz i wszedzie! Grubo i tlusto. Nie mam sily juz nawet myslec o odchudzniu. A jestem w oczekiwaniu na ksiazkowo-slodyczowa paczke z polski. A ze mam slaby charakter, to sie zaraz do tych slodyczy dobiore.


Po siodme: Bo ta wlasnie ksiazkowo-slodyczowa paczka wciaz nie przyszla, a mija juz 9 dni od wyslania.


Po osme: bo T wyjezdza na tydzien na konferencje i bede sama; a jest mi smuto i zle, wiec sama nie chce byc.


Po dziewiate: bo w domu jest straszny balagan, a ja sie nie moge zabrac za sprzatanie. Z wielu powodow. Mniej lub bardziej kontretnych. Waznych. Albo mniej waznych. BO MI SIE NIE CHCE! Tak po prostu! Mam tez kupe prania, ale pralka sie popsula. Wiec mam czyste sumienie. W popsutej pralce prac nie mozna-niebezpieczne! 


Po dziesiate: bo nauczycielka Victora mnie unika. Tzn. chyba. Victor ma trzy nauczycielki w przedszkolu: Leticie, Amande i Ali-o ktorej sie Victor wyraza - “ta duza dziewczyna”. Nigdy, zadne z nas w domu nie urzylo w stosunku do Ali tego sformulowania. Nawet jak T i ja rozmawiamy miedzy soba.  Za kazdym razem, jak Victor opowiadajac wyrazi sie o Ali “duza dziewczyna”, to sie mimochodem zapytam, “Ali?”, przytaknie i ciagnie dalej opowiesc. Wolalam sie jednak Ali nie pytac wprost jak on sie do niej zwraca. Za to ona przed paroma dniami ni z tego ni z owego wspomniala mi, ze chodzi do dietetyka! Wic musial Victorzasty cos palnac.


Po jedynaste: bo mam dylemat: czy uczyc sie do egzaminu czy dokonczyc kryminal.

Po dwunaste: bo mam tyle - wyzej wymienionych powodow do zmartwien, plus to zimno – mozg mi przemarzl doszczetnie, ze nie moge normalnie funkcjonowac i zrobic cos pozytecznego...



wtorek, 28 stycznia 2014

Książki, moja miłość.


(...) A jeśli dom będę miał,
To będzie bukowy koniecznie,
Pachnący i słoneczny.
Wieczorem usiądę - wiatr gra,
A zegar na ścianie gwarzy.
Dobrze się idzie panie zegarze,

Tik tak, tik tak, tik tak. (...)
                                                (Wolna Grupa Bukowina)




A jeśli dom będę miała, to będzie pelen ksiazek. Koniecznie. Istota domu - ksiazki. Jestes tym, co czytasz. Moze nie tak do konca. Ale dom bez ksiazkek, to dom bez duszy. Dla mnie, wychowanej wśród ksiazek, na ksiazkach, o ksiazkach, z ksiazkami. U Rodzicow w domu mamy pokoj o ktorym mowimy - biblioteka. Pelen ksiazek. Z fotelem, glebokim, zarwanym. Idealnym, zeby sie w niego zapasc z ksiazka. Wszystkie te ksiazki pamietam z dziecinstwa. Encyklopedia 13-sto tomowa. Czy ktos jeszcze pamieta? Granatowa, z bordowo-zlotymi nadrukami. Wykorzystana do bolu.  Albumy z malarstwem, architektura. Tak sie spedzalo czas w dziecinstwie. Koszmarne zdjecia dzieci z rozszczepionym podniebieniem w Malej Encyklopedji Zdrowia - sredniej wielkosci, żółta, pękata książeczka. Biografie znanych ludzi. Usilowalam czytac, ale nigdy mi sie tak do konca nie udalo. I mnóstwo, mnóstwo innych. Nasze pokoje Puchatka i moj, tez pelne ksiazek. Cala klasyka: Orzeszkowa, Hemigway, Stendhal, Zeromski, Balzak, polskie nie-polskie, poezja, proza… Tatus kupowal wszystko. Z glowa, ze smakiem. Byle-jaka-ksiazkowa-chałtura nie miala u nas miejsca. Do dzis kupuje. Niektore odklada na polke, inne wysyla. Niech wyjrze za dzrzw czy poczta dzis byla. Oczekuje przesylki. Ksiazkowej oczywiscie. Choc wiem, ze i Prince Polo bedzie. 

W tej masie ksiazek, ktore Tatus kupowal/-uje byl wyjatek! Nie bylo kryminalow. Rodzicielstwo twierdzilo, ze czytanie kryminalow psuje styl. Styl pisania, mowienia, bycia…tego nie wiem. Pamietam tylko to sformułowanie: “psuje styl”. Nie moge powiedziec, ze mi ich brakowalo, bo skoro nie znalam, to nie wiedzialm do czego tesknic. A ze do bibloteki za czesto nie chodzilam, bo nasz zbior dorownywal naszej malomiejskiej biblotece, wiec mi raczej kryminaly nie wpadaly w reke. Az ciezko uwiezyc. Odkrylam je dopiero pod koniec studio.  Nadrabiam zaleglosci! 

 Uwialbiam wszelkiego rodzaju domy ksiazki, ksiegarnie, empiki, antykwariaty. Wymysl ksiegarni z kawiarnia w srodku jest godny nagrody nobla. Nie ma to jak wziasc do reki nowa ksiazke( majac juz kawe), okladka, opis ksiazki, info na temat autora. Potem przekartkowac, przeczytac pare zdan.  Ta chwila niepewnosci - podpasi mi ta kasiazka czy nie. I potega slodkiej decyzji-zabieram ja ze soba do domu, lub szukam dalej. Oczywiscie kupienie jednej ksiazki nie wyklucza ogladania/kupowania nastepnych.  Moge spedzac godziny w ksiegarni. Bibloteka, dobry wymysl, ale….Ksiazka - albo lubie, albo nie….A jak ja lubie, do oddac nie potrafie. MUSZE ja miec. Te wszystkiego rodzaju wymysly ibooki, kindle i te sprawy, to nie to. To mi nie zastapi ksiaki. To jak pluszak zamiast prawdziwego psa.  Albo nawet gorzej. Owszem, przyznaje, mam kindle-bo dostalam. DOSTALAM!!! Sam nigdy bym sobie nie kupila. Czy uzywam? Tak uzywam. Idealny wymysl jak nagle o bardzo dziwnej porze dnia lub nocy, w bardzo dziwnym miejscu, najdzie mnie zew czytania czegos konkretnego. Wtedy odpalam mojego kindla. Po czym nierzadko ide ta ksiazke kupic (prosze nie powtarzac tego mojemu mezowi).  Trudno mi zrozumiec domy bez książek. Ludzi bez książek. Życia bez książek.

A wiec jak ten dom bede miec, to bedzie ksiazkowy koniecznie. Jeden pokoj pelen ksiazek. Polki od gory do dolu pelne ksiazek! Fotel musie byc. I lampka, jedna z dobrym swiatlem do czytania, a druga taka milusinska, zeby bylo ksiazkowo-nastrojowo. Domowo-ksiazkowo. 

Wciaz nie ma przesylki. Jestem w niecierpliwym oczekiwaniu na “Pokolenia. Wiek deszczu, wiek slonca” Katarzyny Drogi i na “Second Hand” Fabickiej.