Zlosliwosc rzeczy martwych. Albo raczej komizm sytuacyjny. Chociaz wczoraj raczej nie
bylo mi do smiechu. Dzien z serji zakreconych. Rano odlot teściowej. Samolotem. Przypomina
mi sie stary kawal, jak to Kowalski wraca pijany do domu, a drzwi otwiera teściowa z miotłą; Kowalski na to “a
mamusia to sprzata czy odlatuje?”. Nie, u nas nie bylo miotlanych
odlotow, tylko United Airliners transportowalo moją Teściową spowrotem na Dziki Zachod. Bylo z tego powodu duzo
zamieszania. Nie potrzebnego zupelnie. Chodzilo tylko o jedna literke: B
zamiast A. Odloty do Teksasu odbywaja sie teraz z Terminalu B, a nie jak
poprzednio z A. Wszystko pozostaje po
staremu, i wszystkie terminale wygladaja zupenie tak samo, tylko ten nazywa sie B….Tesciowa
byla ogromnie zdenerwowana tym faktem. Ja nie moglam - mialam termin u lakarza, ktory bym chetnie przesunela, gdybym byla poinformowana na wiecej niz 2h przed. Cala ta sytuacja byla bardzo dziwna, bo do tej pory tesciowa zawsze z wlasnej woli brala taksowke, mimo naszych propozycji transportu. Dodam tylko, ze jest to dla mnie nie zrozumiale, ale sie nie wtracam. Moze roznica kulturowa, ktorej nie jestem w stanie pojac? Niemniej jednak Rodzice mojego meza sa jedynymi goscmi, ktorzy zawsze na wlasna reke sie transportuja "z" i "na" lotnisko. Wiec skoro od lat procedura tych odlotow, przylotow i programu pobytu u nas byla i jest taka sama, mielismy juz dzien zaplanowany. Moj maz zadecydowal w koncu, ze ją na lotnisko odwiezie. Byl
to wyjatkowo niekorzystny dzien. Kończą
wlasnie w jego laboratorium project i zwiazaną z tym publikacje. Jedno z czasopism wyrazilo zainteresownie tym
materialem, do takiego stopnia, ze redaktor postanowil pofatygowac sie
osobiscie do ich labolatorium, zeby omowic szczegoly. Co jest niemalym wyroznieniem,
ba, wielkim, bo zazwyczaj trzeba sie “prosic” o przyjecie artykułu do publikacji i
nierzadko spotyka sie to z odmowa.Wysyla sie wtedy ten artykuł do nastepnego pisma - o nizszym standarcie i popularnosci i znowu czeka na “wyrok” – i
znowu moze byc odrzucony. Bardzo żmudny process. Pomijam juz fakt, ze
spotkanie sie osobiste z szefem redakcji oznacza “connection” – “znajomosci”.
Niestey, B zamiast A, i nie dalo rady. Moj maz na to spotkanie nie zdazyl.
Po
poludniu bylismy umowieni w nowym przedszkolu, ktore Victor zacznie we
wrzesniu. Mialo to byc spotkanie organizacyjne dla rodzicow i dzieci, zwiedzanie
szkoly, klas, zakonczone pizza na placu zabaw przed szkola. Dzieci mialy okazje
poznac nauczycieli, poznac i pobawic sie z innymi dziecmi z ktorymi zaczna
przedszkole. Bylo to zaplanowane juz od paru tygodni. Tak wiec dzien nasz mial
bardzo napiety grafik juz od rana. Ja Victora rano odprowadzam do przedszkola
na pare godzin, wracam, lece do lekarza, biegne znowu do przedszkola odebrac go
wczesniej, wracamy razem do domu, gdzie bedzie na nas juz czekal moj maz (po
spotkaniu z redaktorem!!!) i jedziemy wszyscy razem do nowego przedszkola –
junior kindergarden. (Podczas gdzy United Airline grzecznie i bezpiecznie
unosi w oblokach moja Tesciowa daleklo, jak najdalej od Bostonu).
Po zadymie z A i B maz pojechal do pracy,
praktycznie po to
zeby zaraz z niej wrocic. My z Victorem, czekamy na niego o umowionej godzine,
kiedy to T wysyla mi sms i ze czeka na metro - co oznacza minimum 30min. Mysli moje wiruja pomiedzy
morderstwem a rozwodem jak patrze na zegarek i syneczka czekajacego na
schodach, przejetego juz od paru dni nowa szkola. Za chwile dzwoni T, ze metro nie dziala i zebym wziela taksowke. Próbuje przekazac ten fakt dziecku na spokojnie, choc widze zmartwienie na
buzce. Biore telefon, zeby zamowic taksowke i uswiadamiam sobie, ze nie mam gotowki,
a bostonskie taksowki nie zawsze przyjmuja karte kredytowa. Ok. Zabieram malego
i lecimy do banku. Wyciagam pieniadze na taksowke, odtwieram torebke….nie
wzielam telefonu…..W tym momecie determinacja moja wzrosla ze 100% na 200%.
Moje dziecko dotrze nia miejsce! Przeszlam przez ulice i weszlam do pierwszego
budynku z brzegu i poprosilam, zeby zadzwoniono nam po taksowke. Okazalo sie,
ze jest to machanik samochodowy, ktory zna mojego meza i Victora. Centrala
poinformowalm nas, ze taxi podjedzie za okolo 40 minut. Wtedy nasz mechanik wyszedl na
ulice i zgwizdal taksowke w przeciagu 2 minut. (wdziecznosc ma moja dozgona). Taksowkarz
co prawda zupelnie sie nie orentowal gdzie ma jechac (!!!!!), ale to juz nie
bylo wazne-jechalismy! I dojechalismy! Zamieszanie z papierami przy wejsciu, naklejki
z imieniami, i placzace co niektore dzieci ect…..zdarzylism na wszystko i nawet
maz sie zalapal. Ze szkoly wynieslismy jeszcze lepsze wrazenia, niz mielismy
podczas zapisow. Mimo wszystko udany, choc zakrecony dzien.
*Jesli ktos nie ma pomyslu na zycie, to podsuwam: przeciebiorstwo/usługi taksówkowe w Bostonie. Sukces gwarantowany. Bo to co mamy na chwile obecna, to tragedia. Nigdy nie wiadomo kiedy przyjedzie, czy wogole przyjedzie, i czy miejsce docelowe bedzie wchodzilo w zakres kompetencji taksowkarza. ( Np. taksowkarz ktory sie dzis dla nas zatrzymal poinformowal nasz, ze on jedzie tylko "do rzeki". Na szczescie szkola byla "nad rzeka" i po wlasciwej stronie)