Stronie ostatnio od
ksiazek. Chociaz to nie do konca tak. Czytam non-stop, tylko chwilowo znaczaco
zawezilam repertuar ksiazkowy. Choc gromadza sie na polce znakomitosci i reka
az drży w kierunku
“Pokolen. Czas deszczu. Czas slonca”, to
jednak nie….nie. Moze wezme na wakacje, a moze i nie. Tez kolejny kryminal Kellermana
mi sie marzy. Uwielbiam jego dialogi miedzy Milo - poicjantem z LA i Alexem - psychologiem
kryminalnym. Tez musi poczekac. Snobem
ksiazkowym jestem, to sie nieraz bardzo irytuje, lektura leci w kat, a pomruki
niezadowolenia wydaje jeszcze przez pare dnie. Szanuje i respektuje KAZDEGO kto
ksiazke wydal i mysle, ze kazda potwora znajdzie swego amatora, ale ja kazdej
ksiazki do konca przeczytac nie musze. Ba, jak mnie pierwsze 15-20 stron nie
przekona, to “kawalka zycie w nia nie zainwestuje. Szczegolnie “pies” jestem na styl pisania.
Albo raczej na silenie sie na styl. Autorow ktorzy proboja cos wyrazic i wydaje
im sie, ze swoimi nazwijmy to “skrotami myslowymi”, animuja odbioracy
wyobraznie, zdzierżyć nie nie moge.
Cos w stylu (…)Chciałabym mieć taki charakter, że jeśli ktoś mi przyśle kiedyś gówno końskie wpaczce, nie krzyknąć z odrazy, tylko się ucieszyć, że konik tu był. (…).” Co to ma byc? Zart? Fakt? Mertafora? Wznosimy
sie na wyzszy poziom intelektualny? Zaliczam sie pewnie do wyjatkow, bo to styl
autorki niezwykle popularnej. Nie uwazam
sie za osobe ograniczona, ale w tym wypadku akurat nie rozumiem o co chodzi.
Coz, nie musze. Czytajac raczej szukam
oderwania, piekna, ukojenia. Oj, ta “Anie
z Zielonego Wzgorza” zyc mi nie da. Raz na zawsze jestem przypieczetowana i
naznaczona jej sposobem patrzenie na swiat: “kocham wszystko co piekne”. Jakiez bolesne bylo dla mnie rozczarownaie,
kiedy po tygodniach czekania na przesylke z Polski otrzymalam ksiazke, ktorej
rezenzje byly fanatastyczne a tu…...”Femi od roku spi w za malych, ciasnych
skarpetach, by stopa nie drgnela ani o centymetr, lecz rankiem zawsze budzi sie
z dziura, przez ktora glupkowato usmiecha sie do niej wielki rozowy
paluch-wyspany, nierozumiejacy grozy sytuacji i gotowy do dalszego rozrostu.” Buuuuuuu……
Dzis byl u nas Dzien Ojca.
Misiasty zrobil w przedszkolu laurke, na ktorej pani
napisala (na zyczenie mojego dziecka) “Moj Tata jest wyjatkowy bo czesto sie ze
mna bawi”. Victor namalowl Tate i siebie ( nawet bylo to czlowiekopodobne), a
pani na wszelki wypadek podpisala “moj tata”, zeby rozwiac wszelkie
watpliwosci. Do tego punkt glowny - present
- samolot z drewna pomalowny na niebiesko ( bo to kolor chlopcow!), a na niego
naklejona mnostwo naklejek - pilek
koszykarskich, jako ze T uwielbia koszykowke. Prezent byl juz gotowy od paru
dni i moje dziecko kochane usilowalo wszelkimi mozliwymi sposobami przyspieszyc
nadejscie “Dnia Ojca”. Victorcio co troche wyciagal i “sprawdzal” prezent i
dokladnie relacjonowal co jest w srodku. Tak, ze za wielkiej niespodzianki to
raczej nie bylo. Dzis rano po prosu obudzil sie z okrzykiem na ustach: “Tato,
wszystkiego najlepszego z okazj Dnia Ojca. Teraz juz mozesz otworzyc swoj present!”.
Ja się od długiego już czasu zmuszam do dokończenia strasznie nudnej książki... nie mogę przez nią przebrnąć, ale uparcie próbuję ;-)
OdpowiedzUsuńJa najczesciej odkladam, jak mi czytanie nie idzie. Jaka to ksiazka, jaki tytul?
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń