wtorek, 22 lipca 2014

Zwyczajny weekend.

Zwyczajny weekend, nadzwyczajne poczucie szczescia. Mile chwile, rodzinne i przyjacielskie. Naprawde tak niewiele trzeba. 

W piatek wieczorem poszlismy razem do naszej ulubionej restauracji. Chodzimy tam raz w tygodniu od ...zawsze. Zrobilismy przerwe, kiedy to Victorcio mial okolo 2 lat i byl “publicznie nie przystosowany”. Oprocz rzucania jedzeniem i wokalizowania nowo to nauczonych slowek, zdarzaly sie incydenty lapania kelnerek za pupe. Oskarzycieskie spojrzenia byly w tym momecie rzucane w strone mojego meza, ze to niby on nuczyl dziecko takich manier.  Zdecydowalismy sie wiec zrobic przerwe w naszych wyprawach do restauracji. Wrocilismy po rocznej przerwie i ah....na prawde duzo to wnosi do naszej rutyny. Bardzo lubie te wieczory. Niestety sa to dosc krotkie wyjscia bo Victor nie wysiedzic spokojnie dluzej niz 45 minut. Ale zawsze cos. Znaja nas juz w tej restauracji i my znamy wszystkich, co bardzo dodaje uroku, bo czujemy sie mile widziani i nie raz szef kuchni osobiscie przyniesie "cos extra". A, ze lubimy experymentowac, cieszymy sie takimi chwilami.
Typowa dla Nowej Anglii zupa - Clam Chowder.
Tunczyk z kawiorem, serwowany na swierzych ogorkach i oliwie z trufli.


Patrze na Misiastego. Restauracje, lotniska, obce kraje….normalnosc. Moj maly Obywatel Swiata. Obserwuje jak pewnie sie w tym wszystki  porusza, odnajduje swoje miejsce. Zabiera glos, wyraza swoja opinie. A opinie to on ma! Pani dyrektor w przedszkolu usmiechnela sie i bez cienia zlosliwosci powiedziala mi: "Victor ma zawsze swoje zdanie i cos do dodania."

Victor uwielbia nasze wyjscia do restauracji. Ma swoje ulubione miejsca. Rozmawia swobodnie z kelnerem, sam zamawia, na koniec prosi o "pudelko na wynos". Taka wlasnie milusinska kolacje mialismy w piatek wieczorem. Male martini dla mnieJ, wieczorem fantastyczny film “Nietykalni” w reżyserii Oliviera Nakache'a i Erica Toledana - goraco polecam.

W sobote rano Victor ma trening taekwondo. Widzac fascynacje Żółwiami Ninja, chcialam jakos ukierunkowac te checi "walki", nie mowiac juz o nadniarze energii. Tak wiec zabralam go na probe na taekwondo. I chwycilo! Od dwoch miesiecy wiec, dwa razy w tygodniu Victor dumnie trenuje w grupie "malych tygrysow".

Jako ze T musial pojsc do pracy, bylismy juz umowieni z moja kolezanka Lena i jej coreczkami blizniaczkami Maia i Lila. Rozpoczelismy od lunchu w indyjskiej restauracji. Widzialam jak wlasciciele odetchneli z ulga, gdy opuszczlismy lokal. Dzieciaki tanczyly w rytm (mnie osobiscie deprymujacego)  indyjskiego zawodzenia, albo bawily sie w chowanego pod stolami. Lena i ja za to bawilysmy sie swietnie, jako ze dzieci zajely sie soba. Normalnie T nie pozwala na takie wybryki, jest dosc radykalny jesli chodzi o zachowanie w miejscach publicznych, ale….mama jest “z tych miekkich” wiec pozwala syneczkowi. Potem wyprawa metrem do  parku w centrum Bostonu. Tam - sadzawka z fontanna do pociaplania sie, plac zabaw, karuzela i najwazniejsza atrakcja tego dnia - balony. Za jedyne 5 dolarow (!!!!!!!!!!) pan baloniarz-klaun spelnial dzieciece marzenia. Nie kwestionuje, byl swietny. Jakakolwiek postac z bajki dziecko sobie zazyczylo - “zbalonowal” ja. Stalismy w kolejce dosc dlugo, nota bene stanie w kolejce dla dzieci - bez problem! jesli cel jest szlachetny i przygladalismy sie jak tworzyl rozne postacie z bajek wedle zyczenia dzieciatka. Tak wiec dziewczynki zgodnie z uwarunkowaniem genetycznym zazyczyly sobie krolewny, a Victorcio czerwonego angry bird. Potem byly obowiazkowo lody. Odkrylismy fantastyczna lodziarnie – a wlasciwie byl to mrozony jogurt o roznych smakach, ktory mozna bylo sobie samemu nalozyc i dobrac do tego przerozne dodatki - kawleczki czekolady, orzeszki, ciasteczka, owoce, posypki ect. Mrozona kawa dla rodzicow! Potem poszlismy jeszcze na dlugachny spacer, dzieciaki gonily golebie, my sobie rozmawialysmy. Kobiece pogaduszki, relaks. Pelny relaks.


W domu czekal juz na nas T, skoczylismy jeszcze jak co sobote do sklepu z “dobrociami”. Skoro nie mozemy wychodzic, tak jak to robilismy w zamierzchlych, “przed-Victorzastych” czasach, zawsze w sobote zaopatrujemy sie w rarytasy: nadziewane muszle, dobry ser, pâté, kawaleczki wedzonej ryby. Moja ulubiona to wedzona wedlug Majow, w ziarenkach kawy i kaka. Dobre wino. W torbie z zakupami dla mnie zawsze znajdzie sie bukiet swiezych kwiatow. To nasz wieczor. T i ja. Siedzimy w kuchni i rozmawiamu. Spokojnie, bez stresu. O minionym tygowniu, o pracy, o Victorku, o wszystkim i niczym. Plany, rozterki, przemyslenia. Victorcio spi, szczesliwym i beztroskim snem czterolatka. Wciaz jeszcze sciskajac w raczce swoj ulubiony kocyk. Tym razem obok niego tez balon.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz