Zwyczajny
weekend, nadzwyczajne poczucie szczescia. Mile chwile, rodzinne i
przyjacielskie. Naprawde tak niewiele trzeba.
W piatek
wieczorem poszlismy razem do naszej ulubionej restauracji. Chodzimy tam raz w
tygodniu od ...zawsze. Zrobilismy przerwe, kiedy to Victorcio mial okolo 2 lat
i byl “publicznie nie przystosowany”. Oprocz rzucania jedzeniem i wokalizowania
nowo to nauczonych slowek, zdarzaly sie incydenty lapania kelnerek za pupe.
Oskarzycieskie spojrzenia byly w tym momecie rzucane w strone mojego meza, ze
to niby on nuczyl dziecko takich manier. Zdecydowalismy sie wiec zrobic
przerwe w naszych wyprawach do restauracji. Wrocilismy po rocznej przerwie i
ah....na prawde duzo to wnosi do naszej rutyny. Bardzo lubie te wieczory. Niestety
sa to dosc krotkie wyjscia bo Victor nie wysiedzic spokojnie dluzej niz 45
minut. Ale zawsze cos. Znaja nas juz w tej restauracji i my znamy wszystkich,
co bardzo dodaje uroku, bo czujemy sie mile widziani i nie raz szef kuchni osobiscie
przyniesie "cos extra". A, ze lubimy experymentowac, cieszymy sie
takimi chwilami.
Typowa dla Nowej Anglii zupa - Clam Chowder. |
Tunczyk z kawiorem, serwowany na swierzych ogorkach i oliwie z trufli. |
Patrze na Misiastego.
Restauracje, lotniska, obce kraje….normalnosc. Moj maly Obywatel Swiata.
Obserwuje jak pewnie sie w tym wszystki porusza, odnajduje swoje miejsce.
Zabiera glos, wyraza swoja opinie. A opinie to on ma! Pani dyrektor w
przedszkolu usmiechnela sie i bez cienia zlosliwosci powiedziala mi:
"Victor ma zawsze swoje zdanie i cos do dodania."
Victor
uwielbia nasze wyjscia do restauracji. Ma swoje ulubione miejsca. Rozmawia
swobodnie z kelnerem, sam zamawia, na koniec prosi o "pudelko na
wynos". Taka wlasnie milusinska kolacje mialismy w piatek wieczorem. Male
martini dla mnieJ,
wieczorem fantastyczny film “Nietykalni” w reżyserii Oliviera Nakache'a i Erica Toledana - goraco
polecam.
W sobote
rano Victor ma trening taekwondo. Widzac fascynacje Żółwiami Ninja, chcialam jakos ukierunkowac te
checi "walki", nie mowiac juz o nadniarze energii. Tak wiec zabralam
go na probe na taekwondo. I chwycilo! Od dwoch miesiecy wiec, dwa razy w
tygodniu Victor dumnie trenuje w grupie "malych tygrysow".
Jako ze T
musial pojsc do pracy, bylismy juz umowieni z moja kolezanka Lena i jej coreczkami
blizniaczkami Maia i Lila. Rozpoczelismy od lunchu w indyjskiej restauracji. Widzialam
jak wlasciciele odetchneli z ulga, gdy opuszczlismy lokal. Dzieciaki tanczyly w
rytm (mnie osobiscie deprymujacego) indyjskiego zawodzenia, albo bawily sie w
chowanego pod stolami. Lena i ja za to bawilysmy sie swietnie, jako ze dzieci
zajely sie soba. Normalnie T nie pozwala na takie wybryki, jest dosc radykalny
jesli chodzi o zachowanie w miejscach publicznych, ale….mama jest “z tych
miekkich” wiec pozwala syneczkowi. Potem wyprawa metrem do parku w
centrum Bostonu. Tam - sadzawka z fontanna do pociaplania sie, plac zabaw, karuzela
i najwazniejsza atrakcja tego dnia - balony. Za jedyne 5 dolarow (!!!!!!!!!!) pan baloniarz-klaun spelnial dzieciece marzenia. Nie kwestionuje, byl swietny. Jakakolwiek postac z bajki dziecko sobie zazyczylo - “zbalonowal”
ja. Stalismy w kolejce dosc dlugo, nota bene stanie w kolejce dla dzieci - bez problem! jesli cel jest szlachetny i przygladalismy sie jak tworzyl rozne postacie z bajek
wedle zyczenia dzieciatka. Tak wiec dziewczynki zgodnie z uwarunkowaniem
genetycznym zazyczyly sobie krolewny, a Victorcio czerwonego angry bird. Potem
byly obowiazkowo lody. Odkrylismy fantastyczna lodziarnie – a wlasciwie byl to mrozony
jogurt o roznych smakach, ktory mozna bylo sobie samemu nalozyc i dobrac do
tego przerozne dodatki - kawleczki czekolady, orzeszki, ciasteczka, owoce,
posypki ect. Mrozona kawa dla rodzicow! Potem poszlismy jeszcze na dlugachny
spacer, dzieciaki gonily golebie, my sobie rozmawialysmy. Kobiece pogaduszki, relaks.
Pelny relaks.
W domu czekal
juz na nas T, skoczylismy jeszcze jak co sobote do sklepu z “dobrociami”. Skoro
nie mozemy wychodzic, tak jak to robilismy w zamierzchlych, “przed-Victorzastych”
czasach, zawsze w sobote zaopatrujemy sie w rarytasy: nadziewane muszle, dobry
ser, pâté, kawaleczki wedzonej
ryby. Moja ulubiona to wedzona wedlug Majow, w ziarenkach kawy i kaka. Dobre
wino. W torbie z zakupami dla mnie zawsze znajdzie sie bukiet swiezych kwiatow.
To nasz wieczor. T i ja. Siedzimy w kuchni i rozmawiamu. Spokojnie, bez stresu.
O minionym tygowniu, o pracy, o Victorku, o wszystkim i niczym. Plany,
rozterki, przemyslenia. Victorcio spi, szczesliwym i
beztroskim snem czterolatka. Wciaz jeszcze sciskajac w raczce swoj ulubiony
kocyk. Tym razem obok niego tez balon.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz