Stare domy mówią. Do nas. O nas. O
nich. O tych - co tu byli. Przyszli, przeszli, nie wrocili. Szepcza cicho swa
historie przemijania.
Dom, charakterystyczny dla Cambridge w Nowej Anglii. |
Wynajmujemy
parter domu na ulicu Zielonaj, niedaleko od harvardzkiego kampusu. Pierwszy
wlasciciel, ktory byl farmerem, okolo1865 roku, wybudowal maly domek, ktory
teraz stoi na tylach posiadlosci. W miejscu gdzie stoi dom w ktorym mieszkamy
byl jego ogrod wrzywny, z ktorego sie utrzymywal. Okolo 1900 roku ogrod
zlikwidowano, a w jego miejscu zostal wybudowany dwupietrowy dom. Od poczatku
ubieglego stulecia, dom przechodzil z rak do rak, ale zawsze pozostawal zwiazany
z Harvardem. Tzn znieniali sie wlasciciele pierwotnego “malego” domku, a
dwupietrowiec byl wynajmowany harvardzkim wykladowca, studenta tudziez goscia.
Niewiel sie od tego czasu zmienilo. Obecni wlasciciele Rika i Cherles, kupili
ten dom od pana Browna (wlasciciela przez prawie 50 lat) na pocztku lat
osiemdziesiatych i kontynuuja tradycje. Parter - zawsze na dluzszy wynajem
(minimum 2 lata), pierwsze pietro – na krotsze okresy 6 -12 miesiecy. Drugie
pietro ostatnimi laty zajela sama Rika z psem, a maz Charles pozostal w
pierwotnym domku. Nie, nie sa w separacji, choc maja swoje problem (a kto ich
nie ma?). Taki uklad im po prostu odpowiada. Rika i Charles - osoby jedyne w
swoim rodzajau. Bostonska bohemia – jak lubie ich nazywac. Po szesdziesiatce,
oczytani, zaangazowni politycznie. Rika – amerykanka, ale wychowala sie we
Wloszech, pochodzi z rodziny znanych architektow. Charles, bez wyksztalcenia, ale skarbnica wiedzy. Choc
nie szarzuje nie zapytany. Odnajdzie
sie w kazdym towarzystwie. Ona, wychowna w podrozach (rodzice realizowali swoje
projekty w roznych krajach), do dzis jezdzi po swiecie. On - tylko jak musi. Woli zacisze domu,
gazete i sport w telewizji. Zawodowo, nie ma rzeczy ktorych nie robili.
Posiadali galerie sztuki; tak sie zreszta poznali. Ona byla wlascicielka
galerii, on dostawca obrazow. Ona stwierdzla, czemu nie. 8 lat mlodzsy, a niech
tam, krotki letni flirt….. Pracowali w telewizji. Prowadzili sklep z
kowbojskimi rzeczami - raczej niezbyt popularne tu, w konserwatywnej Nowej
Anglii, ale wlasnie, oni nie sa knserwatywni. Obecnie Charles restauruje domu,
te wlasnie starusienkie egzemplarze tu w Cambridge. Ma niezla renome i moze przebierac
w klientach. Jest raczej “reka” w tych zamowieniach niz “mozgiem”, niemniej jednak pytaja o niego
architekci , ktorzy maja swoje wizje np szklana podloga, a on im te marzenia
przeklada na rzeczywistosc. Zdjecia tych domow mozna potem znalezc w gzetach,
internecine. Rika nie pracuje juz. Jak sama mowi, zapytana na wykwintnych imprezach
o to co robi, odpowiada: “nic, nie robie nic, n-i-c, nic z czystym sumieniem”. Zawsze wywoluje tym niemala konsternacje. Ludzie
mysla, ze to jest zart, a potem sie dyskretnie wycofuja, bo nie wiedza co
powiedziec, jak rozmwiac z osoba ktora nie robi nic. O jakze sie myla! Dlugie
rozmowy, dyskusje z Rika i Charlesem w letnie noce przy nie jednym kieliszku wina….porzywka dla duszy. Bardzo ich
lubie, bardzo. Sa inspirujacy. “Nic nie robiaca” Rika bardzo udziela sie politycznie
- sa zagorzalymi przeciwnikami partii republikanow, organizuje od lat muzyczne
obozy letnie, pomaga przy dzieciach wszystkim wokolo, i strsznie dba o ogrod.
Uczciwie i ze smutkim przyznam - nie widac tego. Rika sie strasznie napracuje,
na pewno tez niemalo kosztuja te wszystkie roslinki co zwozi z roznych sklepow.
Zakwitnie i owszem wyglada ladnie przez
chwile, ale nie chce sie przyjac. Na nastepna wiosne Rika zabiera sie do prac
ogrodowych z nowym zapalem od poczatku -
syzyfowa praca.. Niewiele tez tego ogrodu jest i przez ten “nowy” dom ( z 1900
roku ) wiecej tu cienia niz slonca.
Dom.
Rika jest bardzo duman z tego starego domu i na pewno na “amerykanskie “
warunki, to jest na prawde stary dom. Kochana Rika usiluje na sile utrzymac wszystko
co stare, tylko….to nie funkcjonuje. Ciezko doszukac sie juz tego “antycznego”
piekna. Ja doceniam starocie, jako corka archeolopga z krwi i kosci kocham, respektuje
i szanuje pamiatki, ale….powoli zyc sie nie da.
Skrzypiace podlogi, skrzypiace dzrzwi – dobrze - moze to ma jakis urok.
Niedomykajace sie szuflady (komoda wbudowana w scianie ) – “sliwa na udzie” nie znika, bo co prawda
mieszkamy tu juz 7 lat, co troche sie potykam. Okna….Rika wpada do nas i
zachwyca sie:”popatrz na te nierownosci na szybie, juz takich nie robia, te
szyby maja 100 lat”. Po pierwsze: ja tych nierownosci nie widze. Po drugie: ja
w ogole malo co przez te szyby widze, bo sie ich nie da umysc. Sa to podwojne
okna, ktorych nie da sie rozkrecic, a niektorych nie da sie otworzycz, bo wisza
na jakis dziwnych lancuchach, ktore juz dawno przerdzewialy. Po trzecie: w
zimie sa oblodzone! Od srodka! Bo
ogrzewanie w tym domu tez z zeszlego wieku! Nagle wydobywa sie okropny dzwiek z rur i fala cieplego powietrza wraz z kurzem z
piwnicy przechodzi przez dom, a potem dlugo nic. W kuchni w ogole nie ma
ogrzewania, wiec jak w zimie wchodze
rano do kuchni to widze swoj oddech ( pocieszam sie wtedy, ze takie temperatury
lepsze dla mojej cery). Duzo by wyliczac takich “niuansow”: woda w piwnicy po kazdym deszczu, niestykajce
kontakty, wybijajace korki, MOLE!!!... Ale, tez ma nasze mieszkanie swoj urok.
Zakamarki, ukryte szafy, “niby kominek”, wykurze. Siedze sobie wlasnie w pokoju
o ksztalcie niewiadomy. Jest w nim siedem katow, podoba mi sie to. Niemowiac
juz o polozeniu - centrum Cambridge, lecz cicho, duzo parkow dla dzieci w
poblizy, 5 minut do rzeki, 3 minuty do autobusu, 10 do metra. No i jest nasza
Rika i Charles, dla nas wiecej niz wlasciciele. Bardziej jak Rodzina ktorej nie
ma w poblizu.
Kocham
to nasze mieszkanko. Wiem, ze jestesmy tu na momet i przyjdzie dzien kiedy sie
wyprowadzimy. I tak jestemy tu juz dluzej niz planowalismy. Jestem juz wlasciwie gotowa na cos nowego, lepszego . Ale wiem, ze
czesc mnie na zawsze pozostanie na ulicy Zielonej. My tutaj wlasnie jako para dojrzelismy.
Wczesniej nasz zwiazek byl relacja Monachium-Berlin, a potem Monachium - Boston.
Tutaj T oswiadzczyl mi sie. Tu spelnilio sie moje marzenie o macierzynstwie. Tu
Victorcio usmiechna sie do mnie po raz pierwszy.
To
nasza historia, ale nie pierwsza i nie ostania domu nr 616 na ul. Zielonej. Nasze mieszkanie na parterze Rika i Charles
nazywaja “inkubatorem szczesliwych malzenstw”. Czary starego domu dzialaja i wprowadza
sie para, a wyprowadza szczesliwa rodzina juz nie pierwszy raz. Za to pietro nad
name wprost przeciwnie - klopoty, klotnie, dramaty, roszczenia, ludzie
przerywaja kontrakty i wyprowadzaja sie wczesiej niz zamierzali….Hm…ciekawe.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńJak przeczytasz to prosze usun ten dlugi komentarz, napisze wtedy cos mniej intymnego a bardziej rzeczowego!
OdpowiedzUsuń