Życie pędzi, a my
wraz z nim. Srtaram sie wyhamowac, chociaz nie zawsze to wychodzi. Nieraz musze sobie
przypomniec. Juz po raz drugi zostalam “upomniana”. Tak sie do tego odnosze.
Tak, traktuje to jako upomnienie, swego rodzaju przestroge, wskazowke. Bolesna
co prawda. Bardzo bolesna. Juz drugi raz, koniec lata…..bum!!!!!!!!!! Zeszloroczny bol chyba nigdy nie zdolam zaleczyc,
nie chce tez. Nie chce zapomniec. Na szczesie mam zdjecie. Mnie, z tego parotygodniowego
okresu nadzieji. Powinnam byla wziasc to jako przestroge i brdziej zadbac o siebie,
swoich blizkich. Ale nie. Ja znowu z bolem serca i duszy rzucila sie do wlaki o
“lepsze zycie”. Wedlug mojego scenariusza.
Lato mielismy cudowne tego roku. Radosne, sloneczne,
rodzinne i szczesliwe. Wakacje, weekenowe wypady, spotknia z przyjaciolmi, grille,
wyjscia na basen. Zaczelam prace naukowa w swietnym labolatorium i w końcu!
w temacie ktory mnie od zawsze interesowal. Victor konczyl jedno przedszkole
zaczynal drugie, maz tez mial swoje projekty. Znowu zblizal sie termin na skladanie
podan o rezydenture – ten stres, rozczarowanie, ktore tak mnie wykonczyly w
zeszly roku. Gdzies w tym pieknym, ale tez zabieganym lecie, byl telefon od
lekarza, ze cos nie tak, ze mam wrocic na dodatkowe badanie. Bagetelizowalam,
przesuwalam pare razy. W koncu bylo mi po drodze, wiec “wpadlam” na biopsje,
zegnajac sie do zobaczenia za rok przy nastenej rutynowej kntrolii…….Ja, zawsze
raczej “z tych przejmujacy sie” tym razem robilam jeszcze glupie zarty, ze
planuje dobre wyniki, bo kompletnie nie mam czasu na inna opcje. O well……”Cos brzydkiego
zanlezlismy- cervix adeocarcinoma in situ, prosze jak najszybciej wrocic do
szpitala” uslyszalam pewnego dnia w sluchwce, biegajac z Victorkiem na placu
zabaw. Niewiele pamietam z tego popoludnia. Potem wszystko potoczylo sie bardzo
szybko. Termin u lekarza, pare dni pozniej zabieg. Po zabiegu dostalam histerji.
Lekarka osobiscie siedziala przy mnie trzymajac mnie za reke i powtarzajac “placz, wyrzuc z siebie wszystko, to pomoze”.
A nagromadzilo sie tego troche. Pielegniarki dzwonily po meza. Wsiadalam do
samochodu zdrowsza, lzejsza. Oczekiwanie
na wyniki, paraliz emocjonalny. I znowu telefon na placu zabaw. Jest dobrze!
wszystko wyciete, stadium zerowe, bez inwazji, glebsze biopsje negatywne. Nie potrzebna jest dodatkowe terapia. Przez pierwszy rok co 3 miesiace do kontroli. Nawazniejsza bedzie nastepna,
w grudniu, czy tkanka ktora odrasta jest zdrowa. Mialam jeszcze kontrole czy wszystko
goi sie poprawnie ( tak) i dluga rozmowe z moja wspaniala pania ginekolog o
czarnej skorze i koralikach na kilkudziesieciu warkoczykach. Lakarce, ktora
dala mi Victora, a teraz zycie na nowo. Rozmowe o wyciszeniu sie, odpuszczeniu
sobie i innym, o zatrzymaniu sie, o nauczeniu sie delikatnosci w stosunku do
siebie. Wszystko to, co niby wiesz. Teoretycznie.
Juz drugi raz dostalam przestroge od losu. Dostalam kiedys
od mojej Mamy Anielskie karty. Czesto sobie wyciagam jedna czy tez pare i czytam. Jak sobie mysle o tych paru miesiacach wstecz, to przypominaja mi
sie wlasnie takie przeslania, ktorych za nic nie mogla zrozumiec. Ja tu (w
myslach) o pracy, rezydenturze, applikacjach, a Anioly mi mowia o “swiezym
powietrzu”, “powrocie do korzeni”, “zblizeniu sie do natury”. Teraz juz rozumiem.
Traz juz inne przeslania dostaje :)
Najwazniejsza lekcja z tych dwoch historji: Moj Maz. Zarówno w zeszle lato jak i w te jakos
sie tak nijako zrobilo. Niby nie zle, ale przestalm go zauwazac, skupiona bardziej
na (tej cholernej) probie powrotu do medycyny. Zaczelam coraz bardziej w
myslach skupiac sie na tym czego nie mamy, exponwac negatywy. W
obydwu razach maz mnie nie tylko nie zawiodl, ale bez niego, nie wim czy
dala bym rade. Po ciuchu, niby z boku, podpieral. Potrzymal za reke krociutko,
ale wymownie. Dyskretnie polozyl kwiaty. Powiedzial, ze przykro mu, ze musze
przez to przejsc. Byl. Jest. Jestem szczesciara. Wyszlam za maz za wspanielego
czlowieka. Wiec po czesci nie chce zapomniec tych sytuacji, bo nieraz na
codzien zdarza mi sie znowu przyspieszyc, zachlannie rzucac sie i wyciskac od
losu co sie da.
Czuje sie dobrze, lzejsza. Obejmuje T czesto bez powodu.
Zawsze to robilam, ale coraz rzadziej i machinalnie. Victorcia to od zawsze zacalowywalam.
Dzis po raz pierwszy od dluzszego czasu poszlam pobiegac (mialam zakazane do
tej pory). Chlonelam slonce, odblaski na rzece, spadajace liscie. Wrocilam do
domu. Mojego Domu. Mojej Rodziny. T i Victorcio. Rodzice przylatuje na Wigilje. I tesciowie.….Jaka radosc!!!
Bardzo osobisty wpis. I Tez mam ochote cie przytulic.... Mocno... Wiele przeszlas alé masz ogromna odwage i sile w sobie. Tyle pokladow zrozumienia i zauwazenia tego kto stoi obok. Chcialbym to Wszystko Tez umiec. Trzymam kciuki za dalsze szczescie!
OdpowiedzUsuńDzieki Aga. Staram sie. Ucze sie....powoli. Nie zawsze wychodzi. Usciski przez Atlantyk.
Usuń