*Budynek sfotografowany podczas spaceru w Toronto, Kanada.
Dzis: Lucy i Fin.
Ojciec Fina jest z Indii, mama z Danii – sam Fin jest
jeszcze bardziej teksański niż mój mąż. Ze śniadą cerą, bardzo czarna szopa
lokow, dosc krepa budowa ciala i tubalnym glosem raczej z duńskich genow niewiele
mu przypadlo w udziale. Z moim T znaja sie jeszcze ze studiow. Fin, jako jeden z niewielu wytrzezwial na
czas, zeby przyjsc na obrone doktoratu T. T mu tego nigdy nie zapomni-prawdziwy
przyjaciel. Po studiach drogi sie chlopakom geogradicznie rozeszly. T dostal
prace w Berlinie, Fin w Nowej Zelandii, gdzie jednoczesnie mógł kontynuować swoja wielka pasje lowienia
ryb. Po paru latach ich losy sie znowu splotly tu w Bostonie. Swiat nie jest taki maly jakby
sie wydawalo. Tak poznalam Fina. Jak po raz pierwszy przylecialm do Bostka na
lekki rekonesans, tzn. czy moglabym sobie wyobrazic tu zyc=czy warto
kontynuowac zwiazek z T. wyszlismy wszyscy razem na sniadanie. Fin ze swoja
Lucy, T ze mna i jeszcze jeden koles, ktory sie od tamtej pory co troche
przewija przez nasz zyciorys - Scott.
Scott jest ich wspolnym kolega jeszcze z Teksasu, ktory mieszka obecnie
w San Francisko i z zawodu zajmuje sie demonstracjami?! Tzn jest wynajmowany
jak gdzies trzeba pojsc, pokrzyczec, zrobic mala zadyme. Ryzyko zawodowe, to od
czasu do czasu nocleg w wiezieniu i kartoteka na policji. Musi sie mu to
finansowo oplacac, bo wciaz w tej samej branzy. Swoja droga, jakie wyksztalcenie jest
potrzebne, zeby to robic? Albo, jak wyglada ogloszenie o taka prace: szukam
kandydat z odpowiednimi walorami glosowymi do krzyku, o posturze prowokujacej i
rzucajacej sie w oczy……
Spowrotem do Fina i Lucy. Lucy swiadomie stapa po ziemi.
Musi. Bo Fin jest dosc zakrecony i zdaza mu sie nieraz cos zapomniec. Jest zlepkiem
przeciwnosci. Powazanym pracownikiem naukowym (asystentem profesora), lapaczem
ryb i milosnikiem gitary. Gry na gitarze, jak rowniez samodzielnej produkcji
zwariowanych gitar np. z pudelka po cygarach. I ma ZOK (zespół
obsesyjno-kompulsyjny). Mysle, ze gdyby mi to powiedziano zaraz na poczatku, to moze nie
potrzebowalabym az tyle czasu, zeby sie przelamac. Ten pierwszy raz, kiedy poszlismy
wszyscy razem do restauracji na sniadanie, ktore okazalo sie byc Fina
urodzinowym, Lucy wreczyla mu prezent
zawiniety w zużyta (wymietoszona) gazete. Fin rozpakowal-podkoszulka z jakims
smiesznym nadrukiem, po czym zmiął (nie,
nie złożył, zmiął) ja w kulke i wsadzil sobie do kieszeni
od spodni. Kelnerka postawila przed nami
szklanki z woda i lodem. Fin zaczal rekami wyciagac kostki lodu, wpychac je sobie
do ust i gryzc. Ciarki po mnie przechodzily. Co troche wypluwal kawalki lodu na
stol, jak mu sie chyba za zimno w buzi zrobilo, po czym siegal po nastepne. Ja
przez caly czas czekalam, az ktos sie zacznie na glos smiac, bo bylam
przekonana, ze to jest jakis kawal na kacu (zważywszy, ze to jego urodziny).
Nic takiego nie nastapio. Po jakims czasie dopiero Fin sam mi powiedzial o ZOK i poprosil, ze jak zauwaze jakies dziwne zachowanie u niego, to po prostu mam go zdzielic i on wtedy wraca do normalnosci. Tak tez sie dzieje, choc najczescie jest to Lucy, ktora z nienacka walnie go po plecach, tudziez inaczej przywola do rozsadku.
Jak oglada sie nieraz komedie w telewizji i wszystkie takie nierealne zbiegi okolicznosci - to to jest film o Finie i jego zyciu. On jest wlasnie ta osoba, ktora na drodze prowadzacej przez pustkowia, wysiadzie na siku, oczywiscie w srodku nocy, i oczywiscie jak pada-leje, i zatrzasnie kluczyki w srodku auta. Wraz z komorka. 3 godziny z buta do nastepnej stacji benzynowej. Albo tak dokladni czysci sobie ucho, ze przebije blone bebenkowa. Albo znajdzie nietoperza w garnku u siebie w kuchni, podczas jak zaprosil przyjaciol na wspolne gotowanie. Albo….ok…kto ma stalowe nerwy niech czyta dalej……Dla Fina, zamiast wieczoru kawlerskiego, zostal zorganizowany kawalerski wyjazd - lowienie ryb na Alasce. Alaska, woda, kajak, daleko od ludzi, wędka……Fin zarzuca wędke, haczyk zahacza sie i rozszarpuje mu gorna powieke. 2 godziny trwa SOS-owanie do wiekszego kutra/statku o odwiezienie Fina do szpitala. Trafia do szpltala dopiero po prawie 20 godzinach. Juz nie krwawiacy, ale za to z infekcja. Zdjecie oka mailuje do znajomych i spedza w szpitalu prawie tydzien. Wszystko zagoilo sie szczesliwie do wesela. Na ktore to tym razem Lucy przyszla z noga w gipsie, bo zlamala kosteke jeżdżąc na wrotkach. Sukienke miala do kolan, wiec bialy gips pasowal jak najbardziej do calosci. Wesele zostalo tez w ostatniej chwili (na 4 dni przed) przeniesione z pobliskiej wyspy, do ogrodu znajomego, juz nie pamietam z jakiego powodu.
Jak Victorcio mial 3 miesiace musielismy z T zostawic go na caly dzien pod czyjas opieka. Lucy zglosila swoja kandydature bardzo szybko, po czym podeslala Fina. To mialo byc tak w ramach przyzwyczajania go do przyszlego ojcostwa, ktorego sie panicznie bał. I boji. (Lucy wlasnie jest w 5 miesiau ciazy. Fin twierdzi, ze sie cieszy, ale nie chce na ten temat rozmawiac.) Wiec tamtego dnia, Fin stana nad Victorem i powiedzial, ze mozemy byc spokojni, bo on od lat pracuje w laboratorium ze zwierzetami. Na pewno nie ma zbyt wielkiej roznicy…Jak wrocilsmy z T wieczorem, Victor siedzial na kolanach u Lucy, a Fin mu gral na giarze. Wszyscy wydawali sie byc bardzo szczesliwy.
Po siedmiu latach znajomosci z Finem i Lucy
nic mnie juz nie dziwi. Polubilam ich na swoj sposob. Wiem, ze sa dobrymi i
lojalnymi przyjaciolmi, ze zawsze mozna na nich liczyc, no i nudzic sie z nimi
nie mozna, ale….T nazywa to, ze sa dla mnie “za amerykanscy”, wiec pozostanmy
przy tym wyjasnianiu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz