wtorek, 17 maja 2016

Światopogląd według Freuda.

Fantastyczne zdjecie Hakana Nergisa
Wczoraj mialm prezentacje dotyczaca światopogląd wedlu Zygmunta Freuda i jego wplywu na nasze relacje z pacjentami. Choc mam swoje zdanie i zastrzezenia co do niektorych spostrzezen Feuda, nie da sie zaprzeczys, ze jego concept of “Weltanschaung” byl strzalem w dziesiatke. Wczytujac sie w literature, mialam okazje przemyslec swoj swiatopoglad i jak on odzwierciedla sie na moich relacjach z pacjentami. Co tydzien spotykamy sie w malych grupach i przeprowadzamy wywad z pacjetem w celu edukacyjnym. Jeden z nas stazystow prowadzi rozmowe a reszta slucha. Pacjent oczywiscie zostaje uprzedzony i zapytany czy ma ochote na uczyestnictwo. Po 30-40 minutach pacjent jest proszony o krytyke, co zrobilam dobrze, co zle, ktore pytania byly zbyt bolesne, ktore powinnam zadac, a nie zadalam ect Po wyjsciu pacjeta moi koledzy i moi ordynatorzy przekazuja mi swoje zdanie i krytyke. Glowny punkt, na co najbardziej zwracaja nam uwage to jak zbudowac wiez z pacjetem, wyczuc “ten” moment, podchwycic, wzmocnic, ta malutka iskierke nadzieji i  rozdmuchac. I wtedy “go mamy’. Wtedy jestesmy z pacjetem po jednej stronie, walczymy na jednym froncie, przeciwko…cokolwieg przyprowadzilo go “w nasze progi”. Na poczatku bylo to strasznie stresujace, ale z biegiem czasu przyzwyczailismy sie i duzo sie uczymy przysluchujac sie, albo samemu prowadzac wywiad. Daje sie naprawde spostrzec, ze kazdy ma swoj styl i powiela utarte szlaki, i nieraz trudno jest zboczyc. Po przeczytaniu paru artykoluw Freuda i o Freudzie, duzo dalo mi to do myslenia. To co Freud zdefiniowal jako “Weltanschaung”, a co w doslownym tlumaczeniu oznacza “widzenie swiata” swiatopoglad, jest to kazdego z nas osobista filozofia zycia, nasz wlasny system wartosci. Dochodzimy do niego powoli, zaczynajac w momencie urodzenia, a kolejne doswiadczenia dodaja, zmieniaja i ksztaltuja nas. Wplywaja na nasz światopogląd rodzice, religja, kultura, czasy w ktorych zyjemy, kazda relacja miedzyludzka pozostawia w nas slad. Ten zlepek doswiadczen to my. To nasze wlasne male panstwo, nasz maly swiat. Bez wglebienia sie w swiat, w system wartosci pacjeta, nie bede wstanie go zrozumiec. Nie bede wiedziec co dla niego bardziej a co mniej waze. Co zrozumialam niedawo, ze bez zrozumienia siebie, i zdystansowania sie do mojego system wartosci, nie bede mogla wlasciwie pomoc mojemu pacjetowi. Moge niechcacy zbagatelizowac, umniejszyc  jego troske, jesli jest to dla mnie rzecz malo istotna, lub przeciwnie. Czego uczymy sie podczas naszych tygodniowych spotkan, to to ze przedewszystkim kazdy z nas ma tendencje do szybkiego wyciagania wnioskow. W moim przypadku, niezmiennie przejawia sie krytyka, ze za duzo “poddtrzymuje”, za mocno uwypuklam dobre strony pacjenta, i nie zabieram go w glebie smutku, problemu, choc nieraz podczas rozmowy nieswiadomie pacjent sygnalizuje mi, ze jest gotowy na ekploracje “swoich ciemnosci”. Tak sobie to przemyslalam, ze to wlasnie przez moj “swiatopoglad”,  ze zawsze staram sie zauwazac dobre strony, ze zawsze staram sie powiedziec cos milego, jakis komplement (oczywiscie uzasadniony), jak ktos sobie zasluzyl, albo sie bardzo staral, ze staram sie docenic kazdego czlowieka, bo mam to wewnetrzne przekonanie, ze kazdy jest na swoj sposob wyjatowy. Zrozumialam, ze musze nauczyc sie dystansu do tego, bo moge pominac cos waznego.Uczymy sie jak siadac, co robic z rekami, no i oczywiscie co powiedziec I jak zaragowac. Rozne sa te nasze rozmowy z pacjetami, niektore zatarly sie w pamieci a niektore zostana ze mna do konca zycia. Bardzo sobie cenie te wlasnie zajecia, jak wiekszosc z nasz, nieswiadomie nikt nigdy sie nie spoznia.

Duzo pracjue. Bardzo duzo. Jak sobie pomysle, ze moja umowa o prace w Monachium przewidywala 37.5h tygodniowo (tak, 37 i POL godziny), to musze sie uszczypnac. Moja umowa na chwile obecna reguluje, ze nie moge pracowac wiecej niz 80godzin tygowniowo. Ale….uwielbiam to co robie.  JAk to sie mowi “jesli kochasz to co robisz, to nigdy nie przepracujesz ani jednego dnia w swoim zyciu”. Moze nie tak do konica, ale….cos w tym jest.

Dzis powiedzialm pacjetowi, ze niestety nie wypisze go na weekend do domu, a on …stanal na glowie! No i wiedzialm, ze podjelam wlasciwa decyzje.

sobota, 7 maja 2016

Minal rok.

Pierwszego maj minal rok odkad mieszkamy w Berkshire. Tzn dla mnie, bo chlopaki dolaczyli dopiero w polowie lata.  Tchnelo prowincjonalnoscia, po czesci spokojem, choc jak pomysle o moim grafiku dyzurow, to slowo spokoj jest jak najbardziej nie na miejscu.  Jade do pracy mala (jak dla mnie) uliczka, ktora tak naprawde jest tu glowna ulica, stolicy krainy Berkshire. Pusto na ulicach jest zwykle o “moim poranku”, gory w oddali, od paru dni spowite chmurami, bo pda i chmurzy sie wiosennie. Symphony hall radio cichuto gra w aucie. Najtrudniej w garazu, widok mam niesamowity, a miesce do parkowania na 4 pietrze, wiec musze sie bardzo kontrolowac, bo wzrok sam ucieka w kierunku gor.  Czas dziwnie tu plynie, lniwiej, grzeczniej i poukladaniej, a z drugiej strony szalenie predko. Na ulicach, w sklepie, w Kosciele spotykam znajone osoby, i jestem pod wrazeniem, ze ludzie pamietaja imiona, choc widzieli mnie przedtem tylko raz. Mam swoja piekarenke z niesamowita kawa (o moim kawim snobizmie pisalam juz, i NIC sie od tego czasu nie zmienilo), mam swoja fryzjerke, ktora pracuje i usmiecha sie do mnie rowniez na drugiej zmianie z za lady sklepu z “drobiazgami-prezentami”. Odkrylam sklepik z lodami, “z mleka od szczesliwych krow”, bo jak na miasteczko wsrod gor przystalo mamy farmy, sady a nawet plantacje winnorosli. Jest niesamowity sklepik z serami i dobrymi winami, sklepik ”artystyczny” przy muzeum, ktory na cale szczescie ma godziny pracy malomiasteczkowe (10-17), bo inaczej moglabym przelewac moja pensje wprost na ich konto. 
Region jest zapleczem metropolii nowojorskiej i chetnym miejscem wypoczynku mieszczuchow, do ktorych sie sama do niedawna zaliczalam. Od maj do pazdziernika zaludnia sie tu okropnie, a w ziemie rozkwita narciarstwo. Hmmm, choc "rozkwita", to chyba niezbyt fortunne okreslenie sezonu zimowego. Restauracje sa tu po prostu fantastyczne, a kultura na wyciagniecie reki. Juz nie moge sie doczekac na Tanglewood. O tym innym razem moze. No i moi wspaniali koledzy z pracy, bo to przeciez z nimi spedzam wieksza czesc dnia, a i nieraz nocy tak szczerze mowiac. To wszystko razem daje mi poczucie swojskosci. Jednak male miasteczka maja tez swoje drugie oblicze.  Ostatnio zabralam Victorka do parku, gdzie wsrod drzew znajduje sie plac zabaw. Oprocz mnie byl tam tylko jeden rodzic. Moj byly pacjent, ktorego przed paroma tygodniami przyjelam do szpitala wbrew jego woli, przy asyscie policji i szpitalnych ochroniarzy, bo…. “bardzo to bylo wbrew jego woli”.  To byl chyba najdluzszy pobyt w parku w moim zyciu. Victor sie hustal, jak rowniez coreczka tego pana, ptaki cwierkaly wiosennie, a ja przezywala istna mekke.

Wieczorem tego dnia wybralam sie z koleznka na “pokolacyjny” spacer  na jeziorem. Dzieciaki uwalnialy resztki energii, a my rozmawialysmy sobie cichutko, chloniac piekno okolicy…..i chyba tam wlasnie, po raz pierwszy od czsow przeprowadzki pomyslalam, ze chyba zadomowilam sie tutaj, ze za chwile wroce do DOMU, ze moj maz czeka na nas w DOMU. Ciepluto tak mi sie wtedy zrobilo, i traktuje tamten wieczor  jakos tak “przelomowo”. Monachium, Boston, teraz Pittsfield ….”home sweet home”. 

"Cudowność domu polega nie na tym, że zapewnia schronienie, ogrzewa, czy daje poczucie własności, ale na tym, że powoli gromadzi w nas zasoby słodyczy."   
Antoine de Saint-Exupéry

wtorek, 3 maja 2016

Chleb.


Po latach szukania, probowania i krzywienia sie, powiedzialm dosc. Tak naprawde to zainicjowal to T, twierdzac, skoro caly czas narzekam na tutejszy chleb, to czemu nie upieke sama. No i sie zaczelo. Mierze, mieszam, dolewam, czekam, zmieniam maki, konsultuje internet i ludzi, i proboje piec chleb. Chleb…nasz polski pachnacy, chrupiacy chleb. Smak dziecinstwa. Smak domu. Dla mnie szczegolnie domu dziadkow. Z do dzis nieznanego mi powodu dziadek moj wstawal doslownie w srodku nocy (3-4 nad ranem) i szlismy razem do piekarni po chleb. Pamietam zapach, teraz wim ze to zapach drozdzy, bo tak pachnie ostatnio moja kuchnia. Pamietam wiec ten zapach, piec, piekarzy (mniemam) wyciagajcych chleby dlugimi drewniaymi lopatami i formy chlebowe w ktorych wylegiwaly sie koty! Dom dziadkow zawsze bede kojarzyc wlasnie ze swiezym chlebem.  Albo z “grzankami”, ktore to Babcia przygotowywala w oczekiwaniu na nasz przyjazd. W ich domu stal prawdziwy piec. Na wegiel. Mial mnostwo dzwiczek i mial pojemnik na popiol i pogrzebacz, ktorym sie przesuwalo fajerki zeby wlozyc wegiel albo drewno. W za jedne z tych “dzrzwiczek” Babcia Nadzia kladla kromki chleba z maslem albo  plasterkiem sera zoltego, i zapiekala je. Zagladalysmy tam zawsze w moja Siostra w poszukiwaniu czegos smacznego. Otwieralo sie dzwiczki a na “kratce” lezaly rozne pysznosci. Piec dudnil, bylo cieplo, rodzinnie, bezpiecznia. Zycie toczylo sie wokol pieca. I byl chleb…ten jeden jedyny w swoim rodzaju.

"Do kraju tego, gdzie kruszynę chleba
Podnoszą z ziemi przez uszanowanie
Dla darów Nieba....
Tęskno mi, Panie..."

(C. K. Norwid)

W Polsce pierwsze wzmianki o chlebie siegaja czasow krola Bolesława Chrobrego. Legenda głosi, że „Bolesław Chrobry, jadąc na spotkanie z Ottonem III, poczuł nagle miły zapach. Gospodarz domostwa, z którego się on unosił, poczęstował króla chlebem. Ten zaś, na pamiątkę wydarzenia, nazwał miejscowość Piekarami”. W XII wieku zaczely sie pojawiac pierwsze mlyny a wraz z nimi cechy piekarskie. Najstarszy z nich założono w Krakowie w 1260 roku na mocy przywileju księcia Bolesława Wstydliwego. W  trakcie przygotowań do wojny z Krzyżakami, król Władysław Jagiełło, zamówił u krakowskich piekarzy 16 wozów precelków, znanych ze swego smaku oraz trwałości. Czyzby w tym wlasnie tkwila tajemnica wygranej bitwy pod Grunwaldem :)
1637 wydano zarządzenie, które brzmiało: „Godłem cechów piekarskich jest precel trzymany przednimi łapami gryfów, z koroną po środku”. Umieszczając godło na pieczęciach cechowych, cechowi piekarze starali się wzmocnić swoją pozycję w stosunku do konkurencji z poza cechu. Mikołaj Kopernik pośród wielu swoich zajęć, zajmował się również naukowo… chlebem. W swoim dziele pt. „Panis coquendi ratio” („Obrachunek wypieku chleba”) zawarł przepis pieczenia wraz z tablicami pozwalającymi wyliczać należne ceny chleba.
Historia chleba obejmuje 100 wieków. 10 tysięcy lat temu człowiek rowniez posilał się chlebem. Zmienil sie wyglad chleba i mechanizacja, choc zasady wypieku ulegly niewielkiej tylko zmianie, W Rzymie za czasów cesarza Augusta istniało ponad 500 piekarń, a w Atenach na 500 lat p.n.e. znano 50 gatunków pieczywa. W 1670r parlament francuski zezwolił na używanie drożdży.Upłynęły jeszcze dwa stulecia zanim  wymyślono drożdże prasowane.

Każdy naród i kraj miał swoj wlasny "przepis" i metody wypieku chleba. Nasz Polski chleb, to nie tylko chleb, ale tez symbol religijny, symbol życia. Jego brak oznaczał głód i śmierć. Traktowany jako dar Boży, chleb darzono szczególną czcią. Wiele osób nie wyrzuca pieczywa, a to, które upadnie, podnoszone jest z ziemi z należnym szacunkiem i całowane. Chleb to rowniez nasz symbol gościnności i otwartości
Do naszych polskich tradycji należy witanie przybywających „chlebem i solą”. Nasza zasada  „postaw się, a zastaw się” to sposób goszczenia w wielu polskich domach. Nie zawsze racjonalny, ale taki nasz, swojski, odzwierciedlajacy nasza szczodra i otwarta słowiańska dusze. Coz sie dziwic, ze emigrujac wyjeżdżamy za tym przyslowiowym chlebem, a chleb tak wlasciwie jedzie za nami. Na koncu swiata szukamy "naszego chleba", tego jedynego smaku, tego z chrupiaca skorka. Pietka chleba z maslem…coz moze byc lepszego. Smak dziecinstwa, wakacji u Babci i Dzidka, czas beztroski i bezpieczenstrwa. Jakiez bylo moje zdziwienie i radosc, kiedy to w malutkiej piekrni w malutkim misteczku wsrod pagorkow Nowej Anglji ujrzalm potezny bochen chleba.  Zlapalam Viktorka na rece pokazujac i objasniajac, ze taki chleb to sie piecze w Polsce. Nie mialm zadnych watpliwiosci, to tylko mogl byc Polski chleb. No i byl….Ktos podlapal moje slowa i “Pan Piekarz’ okazal sie nie tylko Polakiem, ale Polakiem fanatykiem chleba na zakwasie i wszystkiego co “zrob sam”. A wogole to teraz zaden “pan” ale fajny kolega Maciek. A zeby kolo sie zamknelo, bo historie sie powtarzaja, a swiet tak naprawde jest maly, po “natychniastowym zapoznaniu sie przy chlebie” okazalo sie, ze Macka Mama uczyla polskiego w szkole we Wrzesni syna przyjaciol moich rodzicow. Od i tyle na dzis.