piątek, 9 maja 2014

B zamiast A.

Zlosliwosc rzeczy martwych. Albo raczej komizm sytuacyjny. Chociaz wczoraj raczej nie bylo mi do smiechu. Dzien z serji zakreconych. Rano odlot teściowej. Samolotem. Przypomina mi sie stary kawal, jak to Kowalski wraca pijany do domu, a drzwi otwiera teściowa z miotłą; Kowalski na to “a mamusia to sprzata czy odlatuje?”. Nie, u nas nie bylo miotlanych odlotow, tylko United Airliners transportowalo moją Teściową spowrotem na Dziki Zachod. Bylo z tego powodu duzo zamieszania. Nie potrzebnego zupelnie. Chodzilo tylko o jedna literke: B zamiast A. Odloty do Teksasu odbywaja sie teraz z Terminalu B, a nie jak poprzednio z  A. Wszystko pozostaje po staremu, i wszystkie terminale wygladaja zupenie tak samo, tylko ten nazywa sie B….Tesciowa byla ogromnie zdenerwowana tym faktem. Ja nie moglam - mialam termin u lakarza, ktory bym chetnie przesunela, gdybym byla poinformowana na wiecej niz 2h przed. Cala ta sytuacja byla bardzo dziwna, bo do tej pory tesciowa zawsze z wlasnej woli brala taksowke, mimo naszych propozycji transportu. Dodam tylko, ze jest to dla mnie nie zrozumiale, ale sie nie wtracam. Moze roznica kulturowa, ktorej nie jestem w stanie pojac? Niemniej jednak Rodzice mojego meza sa jedynymi goscmi, ktorzy zawsze na wlasna reke sie transportuja "z" i "na" lotnisko. Wiec skoro od lat procedura tych odlotow, przylotow i programu pobytu u nas byla i jest taka sama, mielismy juz dzien zaplanowany. Moj maz zadecydowal w koncu, ze ją na lotnisko odwiezie. Byl to wyjatkowo niekorzystny dzien. Kończą wlasnie w jego laboratorium project i zwiazaną z tym publikacje. Jedno z czasopism wyrazilo zainteresownie tym materialem, do takiego stopnia, ze redaktor postanowil pofatygowac sie osobiscie do ich labolatorium, zeby omowic szczegoly. Co jest niemalym wyroznieniem, ba, wielkim, bo zazwyczaj trzeba sie “prosic” o przyjecie artykułu do publikacji i nierzadko spotyka sie to z odmowa.Wysyla sie wtedy ten artykuł do nastepnego pisma - o nizszym standarcie i  popularnosci i znowu czeka na “wyrok” – i znowu  moze byc odrzucony. Bardzo żmudny process. Pomijam juz fakt, ze spotkanie sie osobiste z szefem redakcji oznacza “connection” – “znajomosci”. Niestey, B zamiast A, i nie dalo rady. Moj maz na to spotkanie nie zdazyl. 

Po poludniu bylismy umowieni w nowym przedszkolu, ktore Victor zacznie we wrzesniu. Mialo to byc spotkanie organizacyjne dla rodzicow i dzieci, zwiedzanie szkoly, klas, zakonczone pizza na placu zabaw przed szkola. Dzieci mialy okazje poznac nauczycieli, poznac i pobawic sie z innymi dziecmi z ktorymi zaczna przedszkole. Bylo to zaplanowane juz od paru tygodni. Tak wiec dzien nasz mial bardzo napiety grafik juz od rana. Ja Victora rano odprowadzam do przedszkola na pare godzin, wracam, lece do lekarza, biegne znowu do przedszkola odebrac go wczesniej, wracamy razem do domu, gdzie bedzie na nas juz czekal moj maz (po spotkaniu z redaktorem!!!) i jedziemy wszyscy razem do nowego przedszkola – junior kindergarden. (Podczas gdzy United Airline grzecznie i bezpiecznie unosi w oblokach moja Tesciowa daleklo, jak najdalej od Bostonu).

Po zadymie z A i B maz pojechal do pracy,
praktycznie po to zeby zaraz z niej wrocic. My z Victorem, czekamy na niego o umowionej godzine, kiedy to T wysyla mi sms i ze czeka na metro - co oznacza minimum 30min. Mysli moje wiruja pomiedzy morderstwem a rozwodem jak patrze na zegarek i syneczka czekajacego na schodach, przejetego juz od paru dni nowa szkola. Za chwile dzwoni T,  ze metro nie dziala i zebym wziela taksowke. Próbuje przekazac ten fakt dziecku na spokojnie, choc widze zmartwienie na buzce. Biore telefon, zeby zamowic taksowke i uswiadamiam sobie, ze nie mam gotowki, a bostonskie taksowki nie zawsze przyjmuja karte kredytowa. Ok. Zabieram malego i lecimy do banku. Wyciagam pieniadze na taksowke, odtwieram torebke….nie wzielam telefonu…..W tym momecie determinacja moja wzrosla ze 100% na 200%. Moje dziecko dotrze nia miejsce!  Przeszlam przez ulice i weszlam do pierwszego budynku z brzegu i poprosilam, zeby zadzwoniono nam po taksowke. Okazalo sie, ze jest to machanik samochodowy, ktory zna mojego meza i Victora. Centrala poinformowalm nas, ze taxi podjedzie za okolo 40 minut. Wtedy nasz mechanik wyszedl na ulice i zgwizdal taksowke w przeciagu 2 minut. (wdziecznosc ma moja dozgona). Taksowkarz co prawda zupelnie sie nie orentowal gdzie ma jechac (!!!!!), ale to juz nie bylo wazne-jechalismy! I dojechalismy! Zamieszanie z papierami przy wejsciu, naklejki z imieniami, i placzace co niektore dzieci ect…..zdarzylism na wszystko i nawet maz sie zalapal. Ze szkoly wynieslismy jeszcze lepsze wrazenia, niz mielismy podczas zapisow. Mimo wszystko udany, choc zakrecony dzien.

*Jesli ktos nie ma pomyslu na zycie, to podsuwam: przeciebiorstwo/usługi taksówkowe w Bostonie. Sukces gwarantowany. Bo to co mamy na chwile obecna, to tragedia. Nigdy nie wiadomo kiedy przyjedzie, czy wogole przyjedzie, i czy miejsce docelowe bedzie wchodzilo w zakres kompetencji taksowkarza. ( Np. taksowkarz ktory sie dzis dla nas zatrzymal poinformowal nasz, ze on jedzie tylko "do rzeki". Na szczescie szkola byla "nad rzeka" i po wlasciwej stronie)

czwartek, 8 maja 2014

Love Actually


Juz czwartek. Majowy czwartek. Co prwada temperatura na zewnatrz jeszcze nie szaleje, za to przyroda wybuchla po zimowym wyzwoleniu. Chodze i nie moge sie napatrzec, nawachac, nadotykac, napstrykac zdjec. Kolory, zapachy, kasztalty porażaja swym pieknem, a ich zmiennosc w zaleznosci od pory dnia, swiatla, slonca czy nawet deszczu po prostu zniewala.  Nie moge nie byc szczesliwa, modlitwa sama mi sie uklada w glowie. Wdziecznosc za bycie tu i teraz, za bycie czescia tej misternej kostrukcji Wszechswiata, za wolnosc, za milosc, za rodzine daleka i bilzasza. Za to ze moge czuc, chlonac i dawac.


Zeszly weekend spedzilismy bardzo milusinski. Wyjazd za miasto do znajomych i ich
wspanialego domku na tzw. “baby-shower” - impreze powitalna na czesc majacego sie wkrótce narodzic dziecka. Zaproszeni przywożą ze soba prezenty dla dziecka, jedzenie, a przyszli rodzice rozpakowuje je publicznie i przyjmuja “dobre rady” od “bardziej doswiadczonych i juz po przejsciach”. Bardzo mila forma spotkania.  No bo jak sie nie cieszyc w obliczu takiego szczescia.  Tym razem w roli glownej Lucy i Fin.  Ich coreczka  Lula Perła ma sie urodzic 22 maja. Bylo wiele smiechu,  wiele prezentow,  mniej lub bardziej romantycznych.  Choc ”romatyzm” jest dobry na spotkaniu, to w życiu codziennym na pewno
dodatkowa paczaka pieluch, wanienka, czy maszyna do zwilgotniania powietrza bardziej sie przyda. Bylo wiele rozowych ciuszkow, koronkowych majteczek, spiochow z imieniami rodzicow.  Przyznaje ze korcilo mnie bardzo pojscie w regaly po takie wlasnie prezenty, ale przypomnial mi sie moj wlasny baby shower i zostalam “rozumna, mniej romantyczna” –zestaw butelek, smoczkow i maszyna do sterylizowani ich,  buuuuu…….Ciekawie tez bylo posluchac zamierzen i pomyslow nowych rodzicow na to “jak bedzie” – “nie, my to smoczka dziecku nie damy”, “zadnych pampersow”, “tylko naturalne szmaciane pieluchy,  “ubranka tylko z tkanin naturalnych” ect.  Moglam sie tylko usmiechac, bo wiem, ze minimum polowe z tego zycie zweryfikuje. Ale bardzo, bardzo sie z wraz z nimi ciesze. Wiem jak bardzo Lucy tego dziecka pragnela.  A i Fin wydawal sie juz byc mniej przerazony.

Tak lubie takie imprezy, takie popoludnia, kiedy sama slodycz  i zyczliwosc wisi w powietrzu. Nie ma glosnej muzyki, ani przepychanki po drink. Nawet moj T uczestniczyl w rozpakowywaniu prezentow. Tak, tu moge naglos powiedziec, ze ojcostwo zmiekczylo bardzo mojego “pana, króla i władcę”.  Jak mu sie oczy nieraz swieca jak patrzy na naszego Victorcia. Cieple mile popoludnie, z pysznosciami przyniesionymi przez gosci, a glownie przez Duy ( tajwanczyka wychowanego tu w USA). Piekny ogrod naszych znajomych, szalejace dzieci i psy, przyjaciele. No i wlasnie wiosna. Wiosna radosna!  

Przychodzi mi do glowy ta angielska komedia  “Love Actually” - love actually is all around.
Miłość naprawde jest wokół nas. 

czwartek, 1 maja 2014

Jeszcze o kwietniu.

Troche jeszcze o kwietniu. Co prawda dzis juz 1 maja, ale mam troche zaleglosci, jako ze bylam odcieta od swiata z powodow czysto technicznych. Tzn.moj laptop po prostu nie chcial sie wlaczyc. Co prawda mamy i drugi laptop, i komputer, ale to nie to samo.  Zupelnie nie moge “znalezc natchnienia” na nie -moich laptopach ( laptop moją muzą?).  Nekalam wiec meza mojego,  az w koncu sie zlitowal i naprawil, i odwirowal, i oczyscil. Tak skutecznie,  ze mam komputer caly “prawie” nowy bo wszystkie moje dokumenty, informacje, teksty i zdjecia zaginely bezpowrotnie podczas tego procesu. Ale….jako, ze jest wiosna, sloneczko wlasnie wychodzi po deszczu, kwiaty i drzewa kwitna, na meza zloscic sie nie bede. Jak by nie bylo chcial dobrze. I naprawil. Tylko, ze….


Kwiecień, plecień, bo przeplata. trochę zimy, trochę lata
Tuz przed Wielkanoca, kiedy kazdy juz sie przyjemnie po zimie rozgrzal i przeciagnal, spadl snieg i polezal sobie przez dwa krotkie, choc coraz dluzsze juz dni. Tak chyba, zeby nas nauczyc pokory i uswiadomic, ze tak wlasciwie, to na nic wplywu nie mamy.  Za to Wielkanoc byla Bosko ciepla i sloneczna. "Kwiecień, plecień, bo przeplata, trochę zimy, trochę lata". Zeszly tydzien zimno-deszczowy, dzis  sie rozjasnilo i czuje, ze moge rozpiac kurtke. Tak wiec pogodowo kwiecien byl strasznie zakrecony. Zyciowo, tez troche zamieszania. Duzo duzych i malych planow, pomyslow, spotkan z ktorych cos wychodzilo, lub nic. Cicho, sza…teraz trzymajmy kciuki.  Niby wciaz w biegu, chociaz przystaje zaby dotknac kwitnace drzewa. Troche tez “na skrzydlach”, bo wiosna, bo moze sie uda, bo moze w koncu sie cos zmieni. Piore i chowam do szafy zimowe kurtki, rozgladam sie za ladnymi  wiosennymi butami, chodzimy na coraz dluzsze spacery, Victor nie rozstaje sie z hulajnaga, z T podkopuja pilke, wakacje zaplanowane...

„Kiedyś wiosna otworzy na ścieżaj pestki serc rozłupane na pół” (Bruno Jasieński)