sobota, 20 sierpnia 2016

Singielstwo.

Bycie singlem jest zdecydowanie przereklamowane. Mialm szanse zakosztownia tego luksusu. I wciaz mam, przedemna jeszcze 5 dni wolnosci. Chlopaki uniesione LOTem wakacjuja sie w Europie. Victorek u Dziadkow 6 tygodni, T w wiekszosci z nimi, choc robi sobie wypady Berlin, Londyn, Amsterdam, Bruge. A ja sobe pracuje. Jedyna dobra strona sytuacji to to, ze nie slysza co rano, cichutkiego, niby od niechcenia, lamiacego serce pytania “Mamo, zobacze cie dzis wieczorem”. Tak, moge sobie spokojnie i do woli pracowac i przepracowywac sie ile tylko chce. Godzina 19, 21…bez znaczenia…bo nikt w domu nie czeka. Najgorsze sa dyzury, a nabralam ich ile sie dalo. Wracam do domu, pusto, cicho, ciemno, trzy kroki z garazu do drzwi, droga podswietlana swiatlem z komorki, horror. Ja, ktora za starch dobrych czasow mialam rzeczy poukladane wedlug kolorow, zyje wsrod rzeczy porozwieszanych na poreczach schodow, fotelach, etc. Praca, dom=spanie, praca. High ligh to Olimpiada w Rio. Sledze medale, kibicuje, zyjac na sushi na wynos, bo zupenie nie mam ochoty na gotownie dla siebie. Doczekac sie nie moge jak MOI wroca. Chce sie klocic z T, chce krzyczec na Victorka, byc w pospiechu do pracy, w pracy spieszyc sie do domu zeby zdarzyc zobaczyc Victorka zanim zasnie, niewyspana, zaganiana, marzaca o czasie dla siebie (hm…paradoksalnie) oto cala ja :) teskno mi za ta wersja siebie.

Odkad wyjechali  tak na prawde pracowalm na maksa. Pozamienialam dyzury, zeby miec wiecej wolnego ja wroca, i troche przesadzilam. Pracowalm przez 6 weekendow pod rzad. W czwartek chlopaki wroca, a w sobote przeporowadzka do nowego domu. Nic nie jest spakowane…Za to dzis wyjscie na kolacje z ludzmi z pracy. Bedzie cos innego niz sushi i salatka ze szpitalnej kantyny. Kupilam troche nowych ciuchow, zrobilam paznokcie, urzylam suszarke do wlosow :)  Singieluje sie. I czekam, czekam, czekam!