niedziela, 25 lutego 2018

Smuggler's Notch, czyli na nartach w Vermont.



Az sie poplakalam. Tak sie cieszylam na te zimowe wakacje! Planowane juz od paru miesiecy z wszystkimi detalami. Wakacje sa, za to ja mam skrecone kolano. Zaraz po pierwszym dniu…


W zeszlym roku po raz pierwszy stanelam na nartach i sie zakochalam od pierwszego wejrzenia.  W zeszlym roku zjerzdzallismy w Gorach Skalistych ( okolo 4000 m.n.p.m.) a w tym roku zaplanowalismy wyjazd do stanu obok – Vermontu. Stan mieści się w północno wschodniej części Stanow. Jego nazwa pochodzi od francuskiego zwrotu „ver mont”, co oznacza Zieloną Górę. Dlatego na Vermont mówi się rowniez „Stan Zielonej Góry”. Zanim stan Vermont stał się częścią Stanów Zjednoczonych, jego tereny pierwotnie zamieszkiwali Indianie z plemion Irokezów, Algonkinów i Abenaków.  Turystyka ma tu coraz większe znaczenie. Niektóre z największych i najbardziej cenionych terenów narciarskich w Nowej Anglii znajdują się właśnie w stanie Vermont.  Zdecydowalismy sie w tym roku na resort narciarski o nazwie Smugglers Notch. Miejsce to zdobylo zaszczytny tytul najlepszego narciarskiego rezortu dla rodzin z dziecmi na Wschodnim Wybrzezu. Smugglers Notch, czyli tak zwany “Smuggs” jest położony u podnóża góry Mansfield (1340 m.n.p.m), będącej najwyższym szczytem w stanie Vermont. Przełęcz znajdująca się u podnóża góry zwana „the Notch” to królestwo sportów zimowych, takich jak narciarstwo, wspinaczka lodowa i jazda na snowboardzie.
Odliczalam dni i wyruszylismy w droge w zeszla sobote. Snieg ladnie padal w noc przed wyjazdem, wiec rano odkopywalismy auta.  4.5h na polnocy – zachod. Mijalismy osniezone choiny, wzgorki, pagorki i malutkie slodkie miasteczka, do ktorych ja czuje szczegolny sentyment. Caly ten region Nowej Angli ma jakis taki hipisowski klimat, pelno tu artystow, festiwali,  farm nastawionych na produkty organiczne i restauracji  w stylu “farm to table” (z farmy na stol). Nota bene dewiza stanu Vermont brzmi "Wolność i jedność" ( Freedom and Unity). Moj T ktory ostatnimi miesiacami kreuje nowa linie piwa w naszej maciupkiej kuchni, tropil nowe browary o ktorych wyczytal gdzies w necie. Tak wiec jechalismy w swietnych nastrojach, bez pospiechy, no bo przeciez wakacje.

Widok na szczyt Madonna 1109 m.n.p.m
Zarezerwowalisy malutki domek w srodku resortu. Z kuchnia, duzym salonem i kominkiem na dole i dwoma pokoikami  na gorze. Z kazdego okna widok na gory – 3 szczyty Madonna, Morse, Sterling, miedzy domkami à la ogniska z siedzeniami wokolo,  basen,  caly komplek przeznaczony dla dzieci z roznymi atrakcjami, sklepik, 2 restauracje, pub, kawiarentka no i oczywiscie wyporzyczalnia nart/snowordu . Malutkie buskiki podworzece pod wyciag narciarski.  Wszystko kreci sie wokol nart. Pierwszy dzien zaraz ruszylismy na stok. Choc myslalam ze jestem w miare przygotowana fizycznie, bo ostanio chodzilam dosc regularnie na yoge, a w domu pedalowalam zawziecie na “orbitku”, mialam trudnosci ze zlapaniem rytmu. Potluklam sie strasznie. Odkrylam w koncu jedna z tras, ktora byla na tyle latwa, ze moglam,
wyluzowac i cieszyc sie widokami gor, zamiast koncentrowac sie na technice jadzy, ktora niestety coz....nie jest najlepsza. Przeliczylam sily na zamiary. Wydawalo mi sie ze, jak dalam rade w Gorach Skaliatych (~4000m), to co tam pagorki Vermackie (~1000m).  Niestety daly mi sie we znaki. Pod koniec dnia, poczulam sie na silach, zjechac “moja trasa” sama z Victorkie, a wyslac T i tescia na prawdziwe gory. No i jak tak sobie zjerzalismy z Misiastym spokojnie rozmawiajac i patrzac na zachodzace slonce  uwielbiam te leniwe poznopoludniowe slonce), jak....nie mam najmniejszego pojecia co sie stalo, w kazdym razie na prosetej drodze, nawet nie na gorce, na drodze, przewrocialm sie tak, ze oby dwie narty sie same odpiely!!! Osoba jadaca za nami zaraz sie zatrzmala i naciskala, ze postoi troche ze mna, zeby miec pewnosc, ze jestem w porzdku. Wydawalo mi sie ze bylam. Czulam sie super, snieg narty, widoki, pierwszy dzien wakacji. Wieczorem  gotowalam kolacje dla wszystkich, gralismy w gry planszowe i wogole mielismy super reszte dnia, dopoki nie obudzilam sie w nocy ze strasznym bolem kolana....

Nastepne dni przyniosly deszcz i tak derastyczne ocieplenie, ze wszystlo przmienilo sie w bloto, maz, a co niektozy zalozyli szorty (w lutym!). Zamiast nart byl basen, gry planszowe, ukladanie puzzli i ogladnai igrzysk olimpijskich. W jeden z dni wypralismy sie odwiedzic przyjaciol, ktorch znalismy jeszcze z Bostonu, a ktorzy przeprowadzili sie w te regiony do Burlington.  Burlington mieści się w hrabstwie Chittenden, na wschodnim brzegu Jeziora Champlain i jest największym miastem Vermontu jest Burlington, które zamieszkuje 42 tysiące osób. Stolica stanu, miasto Montpelier  - maciupkie!, tylko 8 tysiecy ludzi!!!  jest największym producentem syropu klonowego w całym USA. Jak sobie pomysle ze moje kochane Olesno ma 12 tysiecy ludzi! Jak na Amerykanskie warunki to bardzo, bardzo male miasta i miasteczka. W czwartek chlopali wrocili na stok, a ja ze lzam w oczach zamknelam za nimi drzwi. Coz, chcialbym, ale kolano wciaz bolalo i boli. Chodze, bo chodze, ale jestem na srodkach przeciwbolowyc wiec....rozum zwyciezyl. I to chyba tyle z mojej jazdy na nartach w tym roku....

Jezioro Champlain, widok z tarasu Akwarium w Burlington.

Vermonckie klimaty - "jakas" znana piwiarnia.
Nasz wakacyjny domek.

Victor sie strasznie obrazil, ze dostal "dzieciece" lozeczko
i spal na materacu na podlodze.

Wakacyjny domek.
Narty, snieg i wakacje!!!
Zjerzdzam!!!


wtorek, 13 lutego 2018

Sen.


Jestesmy w drewnianym domu. Duzym domu, ogromne pomieszczenie z wysokim sufitem i drewnianymi belkami u sufitu. Nie znam tego miejsca. Pomimo drewna, jest jasno, ale nie jest przytulnie. Jest dlugi drewnany stol. Jest Pani Krysia i mowi, ze potrzebny jej jest Wellbutrin (lekarstwo na depresje). Mam wrazenie, ze nie ma pieniedzy na te tabletki. Choc nic nie mowie, dziwie sie, ze jej nie stac,  bo wiem ze ma mieszkania na wyjem, a ja mam nadzorowac ten project. Przewija sie czesto slowo  “appraisal” (co w tlumaczeniu na polski znaczy: oszacować taksować wycenić). A teraz jjestem w pokoju z Babcia, jest usmiechnieta. Sa tu dwa lozka, a pomiedzy nimi stoi szafa, taka jaka pamietam z Laz. Masywna, ciemne drewno, ma zloty uchwyt, ciut zasniedzialy. Babcia ma na sobie swoj “fartuszek”, ktory tak czesto nosila szczegolnie w lato. Jasnoszary w delikatna krateczke.  Babcia otwiera szafe I pokazuje mi sukienki, rozpoznalam jedna z nich, choc nie moge sobie teraz przypomniec ktora. Jedna z nich wisi na wieszaku, ktory byl zaczepiony o zloty uchwyt szafy. Ogladam te sukienki I nie moge sie nadziwic, ze sa uszyte perfekcyjnie I caly czas zastanawiam sie dlaczego Mama krytykowala Babcine szycie. Te sukienki sa “perfekcyjen”, tak to to slowo, ktore pamietam ze snu. Perfekcyjne! Pokazuje Babci t-shirt Virtorka, ktory jest za duzy, z mysla o przerobce. Mam tez jakis inny t-shirt. Klade oby dwa na lozku I przykladm jeden na drugi. Jeden jest zdecydownaie za szeroki, jakis taki kwadratowy….i sie obudzilam.


Po-styczniowa refleksja.

Migawka ze spaceru. Moje chwile relaksu.

Styczen byl ciezki. Bardzo ciezki i inntensywny. Snila mi sie Babacia. Dwa odejszia, dwa pozegnania na odleglosc. Wiadomosc o Misiu zastala mnie w pracy, w srodku dnia z dyzurem w perespektywie i na 5 minut przed moja co tyodniowa superwizja z moim przelozonym. Zanim zdazylam wejsc do jego gabinetu kolezanka poinformowala mnie mimochodem, ze moja pacjentka probowal popelnic samobojstko i jest “na dole” (czyt. u nas na pogotowiu). W wyniku czego, jak dobrnelam do gabinetu i opadlam na fotel mogla tylko plakac. Ba szlochac rozpaczliwie. Moj psychiatryczny szef, jest rowniez nauczycielem yogi i wszystkie mozliwe techniki relaksujace plus mindfullnes sa nam znane i przez nas propagowane, ale w tym momecie nie pomagalo nic. Lzy musialy poplynac, a otworzona puszka padory wypluwala nieprzerobione mometry i zale zepchniete do podswiadomosci. Gdzies w tym wszystkim, w konteksie mi juz malo oczywistym, wspomnialm o Babci Nadzi, ktora powtarzala zawsze, ze po smierci bedzie sie nami opiekowac i bedzie przychodzic do nas we snie, zeby nas ostrzec. Przez dlugi czas po smierci Babci niechetnie nocowalam u nich w domu, co bylo dosc skomplikowane, bo Dziadek zyl i przezyl Babcie o cale 10 lat! Do dzis, czuje sie tam jakos nieswojo, i coz…wole raczej tam niespac. Co nie jest zbyt logiczne, bo sen to sen, i zdazyc sie moze wszedzie. Ale nie mozna wymagac logiki od podswiadomosci. Jak wiec tak szlochalam, wyciagajac po koleji odejscie pani Krysi, odejscie Misia, napiecia malzenskie, matczyne poczucie kleski (bo nauczycielka mailowala ze Victor plakal w szkole z niewyjasnionych pwodow), moja pacjetka na pogotowiu (ktora widzialm 2 dni temu i uwarzalam ze nie ma zadnego zagrozenia), ciagle poczucie bycia w zawieszeniu i w pogoni “za czyms”… w tej calej zewnosci I  nostalgi pojawiala sie nagle Babcia! Babcia, ktora po smierci ma do nas zagladac i to jak sie tego obawiam. Na to moj przelozony, ze w takim razie cieszmy sie na przyjscie Babci i wyczekujmy Jej przyjscia w radosnym i pozytywnym nastawienu. No i Babcia przyszla tej samej nocy… Przedziwny sen. Z babacia i z pania Krysia...
Opisze za chwile, w osobnym wpisie.

czwartek, 8 lutego 2018

Zimna krew?


Za naszych bostonskich czasow czesto chodzilismy do klubu na wystep komediantow. Mielismy nasz ulubiony klub przy skwerze zaraz kolo Harwardu i nigdy nie wyszlismy z niego zawiedzeni. Klub byl (i jest) prowadzony przez M., ktory sam w sobie jest milym facetem, nie jest za to zbyt dobrym komediantem. Za to swietnym organizatorem, moderatorem i lowcom talentow. Te wieczory to krotkie 10-15 minutowe wystepy startujacych komikow, ktore to M. moderowal - zaczynal, zapowiadal i konczyl wieczor. Jego stalym repertuarem, ktory sie WSZYSTKIM przejadl, nie mniej jednak, byl i jest niezmiennym punktem programu, ktory nalezal to tego klubu, tak jak i nalezy sam M.,  bylo wyliczanie kto zamarl albo ma umrzec….taki czarny humor, z dreszczykiem. Czemu o tym pisze?. M. mi chodzi po glowie, pewnie po czesci, bo moj T chcialby zorganizowac taki komediowy wieczor tu w Berkshire i kontaktowal sie z M., a pewnie po innej, tej wiekszej czesci, to ostania seria wypadkow. Mam wrazenie, ze moje ostatnie wpisy to relacje o smierci, ktore zapowiadam, tak jak M. - ”slyszeliscie, ze…”. Tylko, ze mi wcale nie do smiechu.

We wtorek rano - bo ze wzgledu na przesuniecie czasowe najczesciej rano zastaja mnie takie nowiny - kolejna wiadomos o smierci! Trzecia w przeciagu niespelna 4 tygodni!!!!. Kolega z podstawowki, ba z przedszkola! Pamietam jak byl przebrany za krola na balu w przedszkolu….Od zanjomych (i NIE-znajomych) dostaje ostatnio wiadomosci typu: “nie wiem czy wiesz, ale chcialem(lam) cie poinformawac, ze zamarl ten czy tameten…” Po ostatniej wiadomsci o smierci Marcina we wtrorek rano (po poniedzialkowym dyzurze) pomyslalam sobie nie, nie nie…nie moge tak, nie moge isc teraz do pracy i sluchac o czyis problemach, wczuwac sie i empatyzowac. Nie moge, po prostu nie mam sily!!!.  Ale co? Napisac, ze jestem chora? To wierutne klamstwo! Napisac, ze potrzebuje wolnego bo kolejna osoba z mojego zycia zmarla...to jakby wykorzystywanie czyjejs smierci, no bo co bede robic w domu? Pewnie bym poczytala ksiazke, ale to nie w porzadku. Ktos zmarl, zebym ja poczytal ksiazke….Wewnetrzne poczucie obowiazku i sprawiedliwosci (nie raz zyczylaby sobie miec go mniej) zwyciezylo i poszlam do pracy. Jak gdyby nigdy nic sie nie stalo. Pacjent, ktorego przyjmowalam w tym dniu, przed paru laty spowodowal wypadek samochodowy w ktorym zginela osoba. Pomimo, ze nawalilo auto (i  to auto, czy czesc tego auta zostala wycofana z obiegu), w pewnym momecie koszty sadowe i odszkodowanie pochlonely wszystkie oszczednosci i wedlug jego adwokata, najlepszym wyjsciem bylo przyznanie sie do winy. Co z ciezkim sercem zrobi i trafil do wiezienia na 14 miesiecy. Z wysokiego stanowiska, do wieziennej celi, plus rozwod - po czesci teoretyczny, zeby zabezpieczyc zone przed ruina finansowa, bo sad konfiskowal co sie dalo. Do tego sam wypadek, ktorego on sobie nie moze przypomniec (moze to i po czesci dobrze), wstrzas mozgu z powaznymi kosekwencjami – spowolnieniem, trudnsci z wyslawianiem sie, pamiecia, do tego ciagle niepokoje, napady paniki,  zespół stresu pourazowego, bezssennosc. Przed paroma miesiacami u jego zony (teoretycznej ex-zony) zdiagnozowano nieuleczlna chorobe. Nie wiadomo jak dlugo, nie wiadomo jak szybko. Moze to potrwa miesiac, a moze i lata. Zycie w niepewnosci. Ona wciaz pracuje, ale miala pare atakow, ktore za kazdym razem kompletnie wywracaja swiat mojego pacjenta do gory nogami. Zrozumiale. Po moich osobistych przejsciach ostanich paru tygodni, zapoczatkowalm kokretna rozmowe. Co zrobisz jak dostaniesz telefon, ze nie zyje. Do kogo zadzwonisz, gdzie sa numery telefonow, prosze uwzglednij, ze nie zawsze jestes w stanie szybko zareagowac i przypomniec sobie wszystko, odblokuj telefon (w momecie stresu mozesz nie pamietasc kodu), zapisz numery telefonu rodziny i wloz do portfela, powies w widocznym miejscu. Czy rozmawialiscie o porzebie?,  gdzie sa document, czy jest ostatnia wola?….ect. Widzialm jak sie kurczyl i ciezko oddychal, ale przerabialismy to wolno, krok po kroku, a ja sie czaly czas zastanwialam, jak go “poskladac do kupy” i po naszej sesji wyslac w swiat, zeby zyl  normalnym zyciem…prawie normalnym. Normalnym w zawieszeniu. Ja sama nie oddychalam chyba przez cale 45 minut. Nie wiem skad wzielam na to sile, zeby przez to przebrnac i skad tyle “zimnej krew” we mnie…..zaskoczylo to mnie sama.

Wieczorne blogowanie...


wtorek, 6 lutego 2018

Orbitek :)


T zafundowl mi na gwiazdke …ooooo …jak brakuje mi  polskiego slow to wrzucam na  google, a tu prosze, takie tlumaczenie…orbitrek! Orbitek, padne chyba. Na szczescie byla i druga wersja… trenażer eliptyczny. O juz sie dawno tak szeroko nie usmiechalam do google :)
Tak wiec, T sprezentowal mi trenażer eliptyczny, ktory po dlugich wojazach i zwlokach dojechal i zostal dumnie rozstawiony w piwnicy, ktora to na to kata wkoncu uporzadkowalismy. Nawet nowy dywan polozylismy. Maz mi komputer podlaczyl, w ramach umilenia czasu. Nic juz nie musze robic, tylko na to wejsc….Oczywiscie najpierw orbitek stal nie pod tym katem co trzeba. Potem nie mogalam znalesc adldasow, tych bialych, bo te seledynowe to na inna okazje. Potem dzwiecznos komputera nie taka. Ppotem nie moglam znalezc dobrego flimu, ktory by mnie na tyle zainteresowa, zeby sie oplacalo przy nim cwiczyc. Ja strasznie nie-telewizyjna jestem…tzn dokumentarze lubie, ale jak tu przy dokumentarzu cwiczyc. Nijak!. A co do filmow to strasznie jestem kaprysna. W koncy przy 3 podejsciu, sie udalo. I film spasil, I sie przyjemnie w miare (podkreslam w miare!) przyjemnie pomachalo rekami i nogami. Musze tez dodac, ze moj maly zaraz wskoczyl (nawet, jak jeszcze orbitek stal nie pod tym wlasciwym katem) z ipotem w uszach i machnal 35 minut. Ja peklam po 3 minutach….Jestem wiec w trakcie przeprogramowywania swojego podejscia do cwiczenia, a scisle mowiac, w planie mam “zachwyt nad spotem” i poczucie ze “nie moge sie juz doczekac na moje sportowanie sie”. Sila pozytywnego myslenia ruszyla. Programuje sie! Zdecydownie za to musze odprogramowac wizje “orbitka”, bo widze siebie jako chomika biegajacego w kolowrotku.



niedziela, 4 lutego 2018

Żegnaj...

Odszedl rowniez i Misiu. Wiadosmosc spadla jak grom z jasnego nieba, urzywjac staropolskiej metafory. Lzy i poczucie winy. Nie odzzywalam sie od dluzszego juz czasu, znowu ta przeklata wymowka, “bo nie maialam czasu”. Obchodzil niedawno urodziny, ja bylam na dzyzyze…myslalam, mogla wyslac sms-s, ale...nie mialam czasu….Glupota i beznadzieja. Jest już za późno! Nie jest za późno! Jest już za późno!
Nie jest za późno! Spiewalo Stare Dobr Malzensto za Stachura… Już jest za późno! Kochany dobry Misiu. Szkolny kolega, przyjaciel. Poszarpane wspomnenia. Urywki zycia, dawo juz zapomniane, wracaja i odchodza. Smieje sie sama do siebie, placze jadac samochodem. Misiu na szkolej wycieczce, Misiu dyskutujacy na przewie, Misiu na moich urodzinach. Misiu, w liceum zawsze zwracajacy sie on nas “dziewczeta”. Misiu i jego ogromny pies, Bursztyn, skaczacy na mnie.  Z Misiem nad jeziorem, na pierogach w Ratuszowej, na plazy w Holandii. Misiu wiazacy mnie na lotnisko przed wylotem do USA, przysypialam na tylnym siedzeniu….pozegnalne zdjecia…ja z Misiem a w tle “immigrtation and custom”…klatka stop….Telefo…pogrzeb, jakie kwiatki Misiu lubil?...Nie wiem. Tyle rozmow, tyle zarwanych nocy, rozmow w samochodzie. Nie wiem jakie kwiatki Misiu lubil.


Wygladam zo okno, wciaz sypie. Spkojna biel. Nasza jablon po kolna we sniegu….Pustka. Smutek straszny. Choc w pelni nie dociera. Czuje tak jakby zza swiatow Misiu usmiechal sie dalej. Ruszyly w ruch media..sms-y, skyp, whatsapp  (i chwla im za to), tak jakby napedzone Misiem. Po latach rozamawialm z moja przyjaciolka z przedszkola, z liceum, sms-owalam  z ludzmi  liceum…moze jakies spotanie bedzie . Juz wiemy, ze nie mozna czekac… Misiu gdzies tam nad tym wszytkim czuwa. “Jeszcze zdążymy w dżungli ludzkości siebie odnaleźć..”. Zegnaj Przyjacielu.