czwartek, 20 lutego 2014

Tolerancja, nieraz.

                        * Jeden z moich obrazow z 2013, "Z daleka i z bliska" (Akryl na plotnie)


Jesli ktos sie mnie pyta co mysle o zyciu w Ameryce,  to pierwsze co przychodzi mi na mysl to: ludzie. Ich tolerancja, otwartosc i bezposredniosc zadziwiaja mnie i zaskakuja na kazdym kroku i codziennie od nowa.

Zycie tutaj, jak wszedzie. Ani latwiejsze, ani trudniejsze. Choc moze nawet z mojego punktu widzenia  powiedzialabym, ze ciut trudniejsze. Bez wszystkich socjalnych udogodnien typu ubezpieczenie, bezplatna edukacja, renta, emerytura. Cos co dla nas Europejczykow jest oczywiste i jest kwestja do niekonczacych sie narzekan. Tutaj nie ma pracy-nie ma ubezpieczenia, macierzyncki 6 do 12 tygodni, w tym najczesciej tylko czesc jest platna. Emerytura, a co to jest? Pomimo tego stac ich na usmiech, czy tez pogodne “How are you?”. Tak, przyznaje, ze to powierzchowne i obowiazkowa odpowiedz na to pytanie musi byc twierdzaca. Niemniej jednak milo jest usmiechac sie do siebie na ulicy od tak bez powodu. Znacznie milsze od kostruktywnej krytyki “z” lub “bez” soczystych epitetow z roznych powodow. Na przyklad wygladu - plaga w Polsce: “hej, ty gruba, ales ty sobie bluzke ubrala”; czy tez na przyklad sposobu chodzenia, jak to sie czesta zdarzalo w Niemczech: “rechts stehen, links gehen”( po prawej sie stoi, po lewej sie idzie). Pamietam jak podzczas pierwszych tygodni w Bostonie, po latch mieszkanie w Monachium szlam sobie ulica i zostalam obdarzona szerokim usmiechem prze policjanta. Moja pierwsza reakcja, panika - nie wzielam ze soba paszportu….Mysle, ze czesciej sie teraz usmiecham, latwiej nawiazuje kontakty. Ale to temat na dluzej i nie na dzie. 

Staram sie jak moge “odkroic dla siebie taki plasterek” tolerancji, ale coz…nie zawsze wychodzi. Zakorzenione europejskie schematy daja o sobie znac. Ale doczego zmierzam z ta tolerancja. Zupelnie nie moglam sie jej w sobie doszukac dzis rano. Doszlam do wniosku, ze  jesli mialaby wskazac co mnie najbardziej denerwuje, to odpowiedzialabym: ludzie, ktorzy zatrzymuja sie na pasch. Na skrzyzowaniu, w miejscu do przejscia dla pieszych - czyli mnie, stoi sobie taki palant i czeka w cieplutkim zaciszu samochodu na zielone swiatlo. Kolejka ludzi w pospiechu do pracy, szkoly, do domu, czy tez po rostu-bo zimno! opatulonych w co sie da, przygarbionych dlugoscia zimy czeka w “korytarzu” snieznym, do (jak ma szczescie) odsniezonego na max. 40 cm dostepu do przejscia przez ulice , zeby…..stanac oko w oko z szyba szamochodu jakiegos buraka, ktory to laskawie raczyl sie zatrzymac. I udaje, ze nie widzi jak sie ludzie miotaja miedzy samochodzmi zeby przejsc na druga strone. Szlag mnie trafia za kzdym razem! A jeszcze jak taki Burek z auta, ma komorke w recu….ooooo….to reke bym obciela! “Nie-wozkowcy” nawet sie nad tym nie zastanawiaja, ba, pewnie nawet nie wiedza, ze taki problem istnieje. Wózek dziecięcy, w tym roku juz trzeci z koleji zakupiony nie na zime-zime, bo zdecydowanie moje dziecko marznie w nim okropnie, tylko ze wzgledu na swoja szerokosc. Tzn. wąskość. Najwęższy wozek jaki mozna bylo znalezc. Jedyny jakim eventualnie! moge przejechac przez te labirynty sniezne. Bo przez zaspy i tak musze go przenisc. Wraz z Victorem, bo Mlody zawiniety w pare kocy jak nalesnik jest wcisniety do srodka. Dzis rano sytuacja osiagnela apogeum. Slizgajac sie miedzy autami - na pasach, tzn obok – bo pasy ktos blogowal, doczekalm sie “otrąbienia” i ktos otwrzyl okno swego samochodu zeby wyrazic wrazy wspolczucia mojemu dziecku z powodu nieodpowiedzialnej matki!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Walę tolerancje! Chcę krwii!

wtorek, 18 lutego 2014

Spóźnione Walentynkowe….


*Nasze Walentynkowe serduszka. On, Ona, Ono.
życzenia miłośći. Wzajemnosci w miłośći.  Spełnienia w miłośći. Doskonałosci w miłośći.  Chociaz miłość sama w sobie jest juz czyms pelnym, doskonałym. Nie ma jej jak ulepszyc. Chyba tylko troskliwie dogladac i pielegnowac. Jesli spotkalo nas juz to szczescie i Amorek nam strzałe w serduszko wbił, nie mamy wyjscia. Odurzeni złota mgiełka miłość dolaczylismy do rzeszy wybrancow: kochanych i kochajacych! Wydawaloby sie, ze juz happy end. NIE! Tu sie dopiero kręta ścieżka szczęścia zaczyna. Bo tak jak wszystko i miłość, szczęście, zwiazek, marzenia wymagaja pracy. I dyscypliny. I to ogromnej! Zeby moc “zyc dlugo i szczęśliwie” trzeba nie raz, nie dwa zaplakac, upasc, omdlec z bolu niemocy i odrzucenia, pojsc na kompromis i ugode, przewartosciowac swoj poglad po raz kolejny, zaakceptowac emocje. Nauczyc sie szacunku dla siebie i innych. 
Moja Miłość do Meza, Moja Miłość do Naszego Synka, Moja Miłość do Rodzicow, Moja Miłość do Siostry, Moja Miłość do Boga, Moja Miłość do Przyjaciol blizszych i dalszych, poznanych i jeszcze nie. Jakaz rozna. Ile szczęścia i łaski. Ile wytrwałosci i pracy. Dobrej, radosnej pracy. Tyle Moich Walentych wokoło! Szczęściara ze mnie!


 Ponizej - to moje, wygrzebane z szuflady...z zamierzchlych czasow, kiedy to jeszcze pielegnowalam aspiracje literackie:)


Miłośc na wagę....

             na straganie…

Mości Panie ja nie kłamię
ja tu leżę już od wczoraj
tamta miłośc od niedzieli
a nadzieja….archanieli
leży biedna od zarania
chyba nie do uratowania
niech ktoś weźmie ją do prania
bo jest już nie do poznania

ja tu dłużej nie wytrzymam
chłodno głodno i samotnie     
każdy idzie bezpowrotnie      
               a to boli mnie okropnie                      
             to nie dla mnie absolutnie                  
zimno tęskno i bezpańsko
to nie dla mnie środowisko
chcę wypłynąc towarzysko
nie jest dla mnie targowisko

każdy robi widowisko
cena przecież to nie wszystko
towar dobry to się liczy
miłosc wszystkich nas dotyczy
sięgnąc po mnie tylko trzeba
mnie potrzeba tak jak chleba
moja cena Mości Panie
zamiast wzrastać aż do nieba
spada prosto do koleba

po przecenie teżm za droga
ludzie święci….daliboga
po co wam ta zapomoga
leżę tu jak kuternoga
lecz ogarnia mnie już trwoga
bo samotność wykupiona
choć dopiero wylożona
do zakupu wystawiona
się rozeszła w oka mgnieniu
a ja leżę w zapomieniu

Mości Panie co się dzieje
czy wciaż mogę mieć nadzieje
zapomnieniem mi tu wieje
niech się Mości Pan nie śmieje
ja tu leżę i tanieje
jeszcze toche i zmurszeje
czy ktoś wie że wciąż istnieje?


                                                            (13 kwietnia, 2007)


 

wtorek, 11 lutego 2014

Wszystko razem i Tom.



 Wszystko jest relatywne. Ostatnich pare dnie nie nalezalo do najlepszych. Nie mogla wszkrzesic w sobie ani odrobiny optymizmu. Ponoc pisanie moze byc terapia. Ja mialam wrazenie, ze cokolwiek zaczne pisac, to jeszcz to poglebi moj nieciekawy nastrój. Ale, slonko zaswiecilo w przenosnym i doslownym znaczeniu tego slowa. Nos juz nie kapie, T wrocil z podrozy, drogi powiedzmy, ze odsniezone. Mogę znowu szarżować wozkiem i moze to ten ruch na swiezym powietrzu dodaje mi energy. A moze po prostu wszystko razem. Moze trzeba bylo miec pare zlych dni, zeby docenic …wszystko i wszystkich wokół siebie. Znowu docenic. W przyplywie nowej energii, w ramch “rozjasniania” sobie nastroju, poprzestawialam troche mebli w “żółtym pokoju” (jak Victorcio nazywa nasz duży pokoj) i jakos mi teraz lepiej. Lepsze Feng shui? Co prawda dlugos - tudzież raczej krotkosc kabla od TV, zlimitowala kompletne przemeblownie, ale… mamy nowe wydanie starego pokoju. Pozytywny nastroj jako uboczny aspekt tych znian, inspiruje mnie do “ataku” na inne pomieszczenia.

Idzie luty, podkuj buty.
Sziedze sobie teraz na starej sofce, przykrytej starusienkim kocem, ktory zna jeszcze czasy Monachium, a w zamierzchlej przeszlosci lezal sobie na moim “dziewczecym” tapczaniku w Polsce, a potem przeplynal ocean zeby zamieszkac z nami w Bostonie. Anielskie rzeźby czuwajace nad moim domem, zerkaja z “nazwijmy to“ kominka. Pisze sobie patrzac co troche za okno co zima robi ze swiatem. Bialo. Na prawde bialo! Rozmach cywilizacji nie sprostal naturze i dal za wygrane. Duzzzzzooooo sniegu, takiego skrzypiacego, sople, balwany, duzo slonac i blekitne niebo nad tym wszystkim.  I mroz! Tak, tak wedle starego porzekadła: “idzie luty podkuj buty”. Moje zimowe, sezonowe walonki “ugg-i” padly pod naporem sniegu, a tu konca zimy nie widac. Czy ktos w tym zmodernzowanym swiecie, jeszcze podkuwa buty? Tak z ciekawosci….nie to, ze planuje dac uggi pod…hm…mlot? kowadlo?  A jak sie wlasciwie podkuwa buty?

Mail od Eleny. To sa wlasnie te chwile, kiedy czlowiek docenia to co ma. Tom bedzie mial w czwartek czwarta juz operacje.  Tak zagłębiłam sie w swoje własne “złe dni”, ze nie zauwazylam, ze cos sie obok mnie dziej. Cos nie dobrego. Elena prosila mnie pare razy o spotknie, a ja to przesuwałam bo snieg, bo katar, bo cos tam. Nie wiem co sie stalo. Elena nie chce pisac o tym w mailach, tylko prosi o modlitwe, pozytywna energie, o trzymanie kciukow, o wszystko, co moge jej dac….bo jak napisala “Tom jest nie tylko moim mezem, on jest moim nalepszym przyjacielem i ja bez niego nie moge zyc”. Wiec prosze Was wszystkich, jesli jestescie tam, gdzieklowiek jestescie, trzymajmy za Toma!