poniedziałek, 30 czerwca 2014

Na Florydzie zycie plynie.

Tydzien minal szybciutko. Tylko te noce…nieprzespane, pelne roznych dziwnych mysli, uczuc, emocii. Tlumionych emocji, ktore juz tak dluzej nie chca….

Wczoraj wrocilismy wypoczeci, przybrazowieni z walizka pelna muszelek i piasku z plazy. Piasek w walizce, ubraniach, we wlosch - efekt raczej niezamierzony. I po wakacjach. Najmilsze momenty – kubek z kawa na balkonie z widokiem na morze. Rano, cisza, caly dzien przede mna, tyle moge z nim zrobic. To niesamowite przekonanie, ktore miewam rano, ze dzis wydarzy sie cos wspanialego! I ta pelna naiwnosci radosc mojego synka z kazdej nadplywajacej morskiej fali. Nie wazne czy go obmyla, czy przewrocila, czy oblepila piaskiem. Ta smiejaca sie twarzyczka, moja mordeczka najukochansza – chwile bezcenne! 

 
 Floryda nie rzucila mnie na kolana na tzw. “pierwszy rzut oka”. Prawdopodobnie z czysto technicznego powodu, ze mi to “oko” zalala fala goraca i potu. Pojechalismy na wakacje w miejsce mniej turystyczne, z daleka od Miami i Disneylandu. Na ta czesc Florydy z nad Golfu Meksykansiego. Kiedy moj maz wrocil ze swojego 3-letniego pobytu w Europie (gdzie mail to niebywale szczsecie poznac mnie), zebral swoj “dobyek”  z domu w Teksasie i jechal z nim do Bostonu, wlasnie w tym miasteczku zrobil sobie jeden z postoju w swojej 5 – dniowej podrozy. Tak sie wtedy zachwycil plaza i morzem, ze postanowil “kiedys tam” powrocic. No i tak 8 lat pozniej, czyli teraz polecielismy na wakacje do Destin. Nie moge nie pominac faktu, ze byly to wakacje z tesciami. Czyli nie tak do konca pelny relaks dla mnie. Mili ludzie, ale…..Morze cudowne, plaza- bez przesady powiem, ze lepsza niz na Karaibach. I ten piasek, ktory tak ujal wtedy mojego-jeszcze-nie-meza: bielutki, o dziwo nie parzacy w stopy. Wiem, wlasnie przyszlo mi do glowy malo romantyczne porownanie – jak taki kleji w proszk ktory jadlam w dziecinswie na sniadanie. O prosze, zawsze wszystko co sie kojarzy z dziecinstwem, wplywa na polepszenie nastroju i blogosc.


Jako, ze kombinacja: ‘slonce’ plus ‘cztero i pol latek’ nie rowna sie ‘caly dzien na plazy’, byly inne atrakcje, ktore mnie sama radowaly z glebi serca. Jak np delfiny. Po raz pierwszy mialam morzliwosc ogladac je z bliska w basenie. Jestem raczej uprzedzona do takich pokazow, “za pieniazek, pod publike, rybka pilke na nosku podrzuci”. Ale jak tak siedzialm podczas tego wystepu to cieszylam sie na rowni z Victorem, taka czysta niezmacano niczym dziecieca radoscie i wysylalam sms-y do Rodzicow “delfiny, delfiny, widze delfiny po raz pierwszy w zyciu”. I cieszyla sie jeszcze bardziej, bo oni tam dalego w Polsce cieszyli sie wraz ze mna. Drugie spotaknie z delfinami bylo w ostatnie popoludnie pobytu na Florydzie, kiedy to zabralismy pirata Victora, na statek piracki w poszukiwaniu skarbow. Podczs gdzy moje kochane dziecko z opaska na oku, w pirackim kapeluszu i z tatuazem skorpiona wlasnorecznie namalowanym przez kapitana statku, z wodnym pistoletem bronilo nas przed barbarzyncami, delfiny wesolo podskakiwaly za burta. Tak, to bylo nowe slowko tego dnia: “barbarzyncy”. Moj dzielny pirat po zlozeniu wieczystej przysiegi otrzymal nawet swiadectwo pirata i trzy zlote monety!  Co jeszcze, mimi-golf, samochodziki wyscigowe, zderzajace sie pontony, no i basen. Taras naszego domku z jednej strony wychodzil na morze, a z drugiej strony a basen, ktory wieczorami okupowalismy z naszym malym probujac uczyc go plywania. 


A dla nas byly nadmorskie knajpki, swieze ryby,  T mial do woli swoje ukochane ostrygi. Zachwytu nad nimi nie podzielam. Owszem, zjem, ale zebym o nich marzyla, albo sama z siebie kupila, to nie. Bardziej degustowalam koktaile….

Wrocilismy do rownie upalnego Bostonu - home sweet home.



niedziela, 15 czerwca 2014

Troche o ksiazkach i Dniu Ojca.

Stronie ostatnio od ksiazek. Chociaz to nie do konca tak. Czytam non-stop, tylko chwilowo znaczaco zawezilam repertuar ksiazkowy. Choc gromadza sie na polce znakomitosci i reka az drży w kierunku “Pokolen. Czas deszczu. Czas slonca”,  to jednak nie….nie. Moze wezme na wakacje, a moze i nie. Tez kolejny kryminal Kellermana mi sie marzy. Uwielbiam jego dialogi miedzy Milo - poicjantem z LA i Alexem - psychologiem kryminalnym.  Tez musi poczekac. Snobem ksiazkowym jestem, to sie nieraz bardzo irytuje, lektura leci w kat, a pomruki niezadowolenia wydaje jeszcze przez pare dnie. Szanuje i respektuje KAZDEGO kto ksiazke wydal i mysle, ze kazda potwora znajdzie swego amatora, ale ja kazdej ksiazki do konca przeczytac nie musze. Ba, jak mnie pierwsze 15-20 stron nie przekona, to “kawalka zycie w nia nie zainwestuje.  Szczegolnie “pies” jestem na styl pisania. Albo raczej na silenie sie na styl. Autorow ktorzy proboja cos wyrazic i wydaje im sie, ze swoimi nazwijmy to “skrotami myslowymi”, animuja odbioracy wyobraznie, zdzierżyć nie nie  moge.  Cos w stylu  (…)Chciałabym mieć taki charakter, że jeśli ktoś mi przyśle kiedyś gówno końskie wpaczce, nie krzyknąć z odrazy, tylko się ucieszyć, że konik tu był. (…).” Co to ma byc? Zart? Fakt? Mertafora? Wznosimy sie na wyzszy poziom intelektualny? Zaliczam sie pewnie do wyjatkow, bo to styl autorki  niezwykle popularnej. Nie uwazam sie za osobe ograniczona, ale w tym wypadku akurat nie rozumiem o co chodzi. Coz, nie musze.  Czytajac raczej szukam oderwania, piekna, ukojenia.  Oj, ta “Anie z Zielonego Wzgorza” zyc mi nie da. Raz na zawsze jestem przypieczetowana i naznaczona jej sposobem patrzenie na swiat: “kocham wszystko co piekne”.  Jakiez bolesne bylo dla mnie rozczarownaie, kiedy po tygodniach czekania na przesylke z Polski otrzymalam ksiazke, ktorej rezenzje byly fanatastyczne a tu…...”Femi od roku spi w za malych, ciasnych skarpetach, by stopa nie drgnela ani o centymetr, lecz rankiem zawsze budzi sie z dziura, przez ktora glupkowato usmiecha sie do niej wielki rozowy paluch-wyspany, nierozumiejacy grozy sytuacji i gotowy do dalszego rozrostu.” Buuuuuuu…… 
Dzis byl u nas Dzien Ojca.
Misiasty zrobil w przedszkolu laurke, na ktorej pani napisala (na zyczenie mojego dziecka) “Moj Tata jest wyjatkowy bo czesto sie ze mna bawi”. Victor namalowl Tate i siebie ( nawet bylo to czlowiekopodobne), a pani na wszelki wypadek podpisala “moj tata”, zeby rozwiac wszelkie watpliwosci. Do tego punkt glowny -  present - samolot z drewna pomalowny na niebiesko ( bo to kolor chlopcow!), a na niego naklejona mnostwo naklejek -  pilek koszykarskich, jako ze T uwielbia koszykowke. Prezent byl juz gotowy od paru dni i moje dziecko kochane usilowalo wszelkimi mozliwymi sposobami przyspieszyc nadejscie “Dnia Ojca”. Victorcio co troche wyciagal i “sprawdzal” prezent i dokladnie relacjonowal co jest w srodku. Tak, ze za wielkiej niespodzianki to raczej nie bylo. Dzis rano po prosu obudzil sie z okrzykiem na ustach: “Tato, wszystkiego najlepszego z okazj Dnia Ojca. Teraz juz mozesz otworzyc swoj present!”.