Juz czwartek. Majowy czwartek. Co prwada temperatura na zewnatrz jeszcze nie szaleje, za to przyroda wybuchla po zimowym wyzwoleniu. Chodze i nie moge sie napatrzec, nawachac, nadotykac, napstrykac zdjec. Kolory, zapachy, kasztalty porażaja swym pieknem, a ich zmiennosc w zaleznosci od pory dnia, swiatla, slonca czy nawet deszczu po prostu zniewala. Nie moge nie byc szczesliwa, modlitwa sama mi sie uklada w glowie. Wdziecznosc za bycie tu i teraz, za bycie czescia tej misternej kostrukcji Wszechswiata, za wolnosc, za milosc, za rodzine daleka i bilzasza. Za to ze moge czuc, chlonac i dawac.
Zeszly weekend spedzilismy bardzo milusinski. Wyjazd za
miasto do znajomych i ich
wspanialego domku na tzw. “baby-shower” - impreze
powitalna na czesc majacego sie wkrótce
narodzic dziecka. Zaproszeni przywożą
ze soba prezenty dla dziecka, jedzenie, a przyszli rodzice rozpakowuje
je publicznie i przyjmuja “dobre rady” od “bardziej doswiadczonych i juz po
przejsciach”. Bardzo mila forma spotkania.
No bo jak sie nie cieszyc w obliczu takiego szczescia. Tym razem w roli glownej Lucy i Fin. Ich coreczka
Lula Perła ma sie urodzic
22 maja. Bylo wiele smiechu, wiele
prezentow, mniej lub bardziej
romantycznych. Choc ”romatyzm” jest
dobry na spotkaniu, to w życiu
codziennym na pewnododatkowa paczaka pieluch, wanienka, czy maszyna do zwilgotniania powietrza bardziej sie przyda. Bylo wiele rozowych ciuszkow, koronkowych majteczek, spiochow z imieniami rodzicow. Przyznaje ze korcilo mnie bardzo pojscie w regaly po takie wlasnie prezenty, ale przypomnial mi sie moj wlasny baby shower i zostalam “rozumna, mniej romantyczna” –zestaw butelek, smoczkow i maszyna do sterylizowani ich, buuuuu…….Ciekawie tez bylo posluchac zamierzen i pomyslow nowych rodzicow na to “jak bedzie” – “nie, my to smoczka dziecku nie damy”, “zadnych pampersow”, “tylko naturalne szmaciane pieluchy, “ubranka tylko z tkanin naturalnych” ect. Moglam sie tylko usmiechac, bo wiem, ze minimum polowe z tego zycie zweryfikuje. Ale bardzo, bardzo sie z wraz z nimi ciesze. Wiem jak bardzo Lucy tego dziecka pragnela. A i Fin wydawal sie juz byc mniej przerazony.
Tak lubie takie
imprezy, takie popoludnia, kiedy sama slodycz
i zyczliwosc wisi w powietrzu. Nie ma glosnej muzyki, ani przepychanki
po drink. Nawet moj T uczestniczyl w rozpakowywaniu prezentow. Tak, tu moge
naglos powiedziec, ze ojcostwo zmiekczylo bardzo mojego “pana, króla i władcę”. Jak mu sie oczy nieraz swieca jak patrzy na
naszego Victorcia. Cieple mile popoludnie, z pysznosciami przyniesionymi przez
gosci, a glownie przez Duy ( tajwanczyka wychowanego tu w USA). Piekny ogrod
naszych znajomych, szalejace dzieci i psy, przyjaciele. No i wlasnie wiosna. Wiosna
radosna!
Przychodzi mi do glowy ta angielska komedia “Love Actually” - love
actually is all around.
Miłość naprawde jest
wokół nas.
Czuje identycznie to samo ! Nawet majac nieszczescia na glowie , czlowiek czuje sie szczesliwy , tak az do zawrotu glowy !
OdpowiedzUsuńCiesze sie Agni. Usciski i serdecznosci do Kozani!
Usuń