Za naszych bostonskich czasow czesto chodzilismy do klubu na
wystep komediantow. Mielismy nasz ulubiony klub przy skwerze zaraz kolo
Harwardu i nigdy nie wyszlismy z niego zawiedzeni. Klub byl (i jest)
prowadzony przez M., ktory sam w sobie jest milym facetem, nie jest za to
zbyt dobrym komediantem. Za to swietnym organizatorem, moderatorem i lowcom
talentow. Te wieczory to krotkie 10-15 minutowe wystepy startujacych
komikow, ktore to M. moderowal - zaczynal, zapowiadal i konczyl wieczor. Jego
stalym repertuarem, ktory sie WSZYSTKIM przejadl, nie mniej jednak, byl i jest niezmiennym punktem programu, ktory nalezal to tego klubu, tak jak i nalezy
sam M., bylo wyliczanie kto zamarl albo ma umrzec….taki czarny
humor, z dreszczykiem. Czemu o tym pisze?. M. mi chodzi po glowie, pewnie po
czesci, bo moj T chcialby zorganizowac taki komediowy wieczor tu w Berkshire i kontaktowal sie z M., a pewnie po innej, tej wiekszej czesci, to ostania
seria wypadkow. Mam wrazenie, ze moje ostatnie wpisy to relacje o smierci,
ktore zapowiadam, tak jak M. - ”slyszeliscie, ze…”. Tylko, ze mi wcale nie
do smiechu.
We wtorek rano - bo ze wzgledu na przesuniecie czasowe
najczesciej rano zastaja mnie takie nowiny - kolejna wiadomos o smierci!
Trzecia w przeciagu niespelna 4 tygodni!!!!. Kolega z podstawowki, ba z przedszkola! Pamietam jak byl
przebrany za krola na balu w przedszkolu….Od zanjomych (i NIE-znajomych)
dostaje ostatnio wiadomosci typu: “nie wiem czy wiesz, ale chcialem(lam) cie
poinformawac, ze zamarl ten czy tameten…” Po ostatniej wiadomsci o smierci
Marcina we wtrorek rano (po poniedzialkowym dyzurze) pomyslalam sobie nie, nie
nie…nie moge tak, nie moge isc teraz do pracy i sluchac o czyis problemach,
wczuwac sie i empatyzowac. Nie moge, po prostu nie mam sily!!!. Ale co?
Napisac, ze jestem chora? To wierutne klamstwo! Napisac, ze potrzebuje wolnego
bo kolejna osoba z mojego zycia zmarla...to jakby wykorzystywanie czyjejs smierci,
no bo co bede robic w domu? Pewnie bym poczytala ksiazke, ale to nie
w porzadku. Ktos zmarl, zebym ja poczytal ksiazke….Wewnetrzne poczucie obowiazku
i sprawiedliwosci (nie raz zyczylaby sobie miec go mniej) zwyciezylo i poszlam
do pracy. Jak gdyby nigdy nic sie nie stalo. Pacjent, ktorego przyjmowalam w tym
dniu, przed paru laty spowodowal wypadek samochodowy w ktorym zginela osoba.
Pomimo, ze nawalilo auto (i to auto, czy czesc tego auta zostala
wycofana z obiegu), w pewnym momecie koszty sadowe i odszkodowanie pochlonely
wszystkie oszczednosci i wedlug jego adwokata, najlepszym wyjsciem bylo
przyznanie sie do winy. Co z ciezkim sercem zrobi i trafil do wiezienia na 14
miesiecy. Z wysokiego stanowiska, do wieziennej celi, plus rozwod - po czesci teoretyczny,
zeby zabezpieczyc zone przed ruina finansowa, bo sad konfiskowal co sie dalo.
Do tego sam wypadek, ktorego on sobie nie moze przypomniec (moze to i po czesci
dobrze), wstrzas mozgu z powaznymi kosekwencjami – spowolnieniem, trudnsci z
wyslawianiem sie, pamiecia, do tego ciagle niepokoje, napady paniki,
zespół stresu pourazowego, bezssennosc. Przed paroma miesiacami u jego zony
(teoretycznej ex-zony) zdiagnozowano nieuleczlna chorobe. Nie wiadomo jak
dlugo, nie wiadomo jak szybko. Moze to potrwa miesiac, a moze i lata. Zycie w
niepewnosci. Ona wciaz pracuje, ale miala pare atakow, ktore za kazdym razem kompletnie
wywracaja swiat mojego pacjenta do gory nogami. Zrozumiale. Po moich osobistych
przejsciach ostanich paru tygodni, zapoczatkowalm kokretna rozmowe. Co zrobisz
jak dostaniesz telefon, ze nie zyje. Do kogo zadzwonisz, gdzie sa numery
telefonow, prosze uwzglednij, ze nie zawsze jestes w stanie szybko zareagowac i
przypomniec sobie wszystko, odblokuj telefon (w momecie stresu mozesz nie
pamietasc kodu), zapisz numery telefonu rodziny i wloz do portfela, powies w
widocznym miejscu. Czy rozmawialiscie o porzebie?, gdzie sa document, czy
jest ostatnia wola?….ect. Widzialm jak sie kurczyl i ciezko oddychal, ale
przerabialismy to wolno, krok po kroku, a ja sie czaly czas zastanwialam, jak
go “poskladac do kupy” i po naszej sesji wyslac w swiat, zeby zyl
normalnym zyciem…prawie normalnym. Normalnym w zawieszeniu. Ja sama nie
oddychalam chyba przez cale 45 minut. Nie wiem skad wzielam na to sile, zeby
przez to przebrnac i skad tyle “zimnej krew” we mnie…..zaskoczylo to mnie sama.
![]() |
Wieczorne blogowanie... |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz