Jestesmy
w drewnianym domu. Duzym domu, ogromne pomieszczenie z wysokim sufitem i
drewnianymi belkami u sufitu. Nie znam tego miejsca. Pomimo drewna, jest jasno,
ale nie jest przytulnie. Jest dlugi drewnany stol. Jest Pani Krysia i mowi, ze
potrzebny jej jest Wellbutrin (lekarstwo na depresje). Mam wrazenie, ze nie ma
pieniedzy na te tabletki. Choc nic nie mowie, dziwie sie, ze jej nie stac, bo wiem ze ma mieszkania na wyjem, a ja mam
nadzorowac ten project. Przewija sie czesto slowo “appraisal” (co w tlumaczeniu na polski
znaczy: oszacować taksować wycenić). A teraz jjestem w pokoju z Babcia, jest
usmiechnieta. Sa tu dwa lozka, a pomiedzy nimi stoi szafa, taka jaka pamietam z
Laz. Masywna, ciemne drewno, ma zloty uchwyt, ciut zasniedzialy. Babcia ma na
sobie swoj “fartuszek”, ktory tak czesto nosila szczegolnie w lato. Jasnoszary
w delikatna krateczke. Babcia otwiera
szafe I pokazuje mi sukienki, rozpoznalam jedna z nich, choc nie moge sobie teraz
przypomniec ktora. Jedna z nich wisi na wieszaku, ktory byl zaczepiony o zloty
uchwyt szafy. Ogladam te sukienki I nie moge sie nadziwic, ze sa uszyte perfekcyjnie
I caly czas zastanawiam sie dlaczego Mama krytykowala Babcine szycie. Te
sukienki sa “perfekcyjen”, tak to to slowo, ktore pamietam ze snu. Perfekcyjne!
Pokazuje Babci t-shirt Virtorka, ktory jest za duzy, z mysla o przerobce. Mam
tez jakis inny t-shirt. Klade oby dwa na lozku I przykladm jeden na drugi.
Jeden jest zdecydownaie za szeroki, jakis taki kwadratowy….i sie obudzilam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz