czwartek, 29 grudnia 2016

W poszukiwaniu smaku


Nasze tegoroczne Swiateczne wypieki.

Swieta minely przyjemnie, bez pospiechu, w miare bez stresowo. W miare, bo mialam “lekka” zalamke w Wigilije. Choinka wciaz milo nam przyswieca, wspominam sobie cichutko moje Swieta z dziecinstwa I rozne mysli mnie nachodza. I smaki! I tak wlasnie wspominalam sobie moja Ukochana Babcie Nadzie, u ktorej zawsze na Swieta byl: sernik, piernik i miodownik. Smak sernika chodzi za mnai i chodzi i z glowy mi nie chce wyjsc. W naszym domu, naszym….jakim naszym? W moim Domu Dziecinstwa na Wigilje byly zawsze dwa serniki: na zimno - bo ja lubilam, “wiedenski” bo Mama i moja Siostra za nim przepadaly. Tatus byl i jest wszystkojedzacy, choc pierniczkow zabraknac nie moglo, i to wlasnie on najczesciej z moja Siostra je robili. Ja na Swieta pieke piernik, choc zaczelam od paru lat dorzucac swiaze owoce zurawiny i ten lekko kwaskowaty accent dodaje mu uroku, albo raczej smaku. Sernik robie ostatnimi laty “wiedenski”, i choc wszyscy chwala, to mnie zawsze smak rozczarowuje. No bo we wspomnieniach to nie taki byl. A teraz dolaczyl mi sie jeszcze ten Babciny sernik do wspomnien i ni jak spokoju nie moge zaznac. Babci nie ma juz z nami dlugo…oj dlugo. A Babcia to byla prawdziwa Babcia. Z ogrodem, konfiturami wisniowymi, wozeniem z kart i opowiesciami o duchach. Moja Babcia Nadzieja. Sernik byl prostokatny z tzw dolem i gora (w przeciwienstwie do mojego, ktory jest tylko samym sernikiem) no I oczywiscie mial rodzynki. Duzo rodzynek. I chyba tez skorke pomaranczowa. Nie mam najmniejszego pojecia jak go zrobic. Przeszukuje internet i staram sie przypasowac zdjecia internetowe do wspomnien… Gdyby ktos z Was mial wyprobowany przepis “babciny” to byla bym bardzo wdzieczna za przeslanie, tudziez link.

Nasz tradycyjny Wigilijny sernik.

Piernik Wigilijny

niedziela, 25 grudnia 2016

Druga czesc Swiat.


O 6:47 dzis rano Victorek wskoczyl nam do lozka informujac nas, ze slyszal jak Mikolaj zjadal ciasteczka i slyszal dzwoneczki reniferow i jak Mikolaj szelesci prezentami, i wogole mamo, mamo wstan, zejdzmy juz na dol….Moj maz kochany od piatej rano w kuchni szalal. Nasuwaja mi sie skojarzenia z ta piosenke “a gdybym byl mlotkowym, w fabryce z mlotkiem szalal to co bys powiedziala, czy cos bys przeciw miala…” Zdecydowanie nie mialam nic przeciwko mezowi intensywnie szatkujacemu warzyw o 5 rano 25 grudnia, nie mniej jednak liczylam na przynajmiej dodatkowe 4 godziny snu. Lezalam w lozku obudzona tymi wszyskimi halasami i meza i Mikolaja i reniferow i tak mi bylo dobrze, ale za pare chwil Victor postwil nas wszystkich na nogi. Tak sie obawialam rozczarownia prezentami, pisalm o tym w moich poprzednich wpisach, bo z ciezkim sercem ale nie zgodzilismy sie na gry video ect. No i dobrze, wiem, ze to sie bedzie ciaglo i kiedys bedziemy musieli ustapic, ale dzis ....byl tylko usmiech i radosc. A zaczelo sie ode mnie. Oficjalnie pomimo 7 latka w domu pierwszy prezent wreczono mnie ….aparat fotograficzny! Porzadny apparat fotograficzny, ktory mi sie marzyl juz od dluzszego czasu!!!! Wciaz mam ochote skakac do gory….Odpakowywalismy te prezenty mozliwie jak najdluzej. Victor szczegolnie dluzej zatrzymal sie przy ksiazce

“Jak zostac szpiegiem”, to sa jego aktulane plany zawodowe;) a okrzyk radosci byl przy paczuszce od Babci i Dziadzi – wyrzutnia! Byly tez zabawne momety kiedy to moj T dostal dwa lewe buty od swojej mamy. Moj tesc mial za to dwa prawe w swoim prezencie, wiec sie powymieniali i wszystko sie wyrownalo. W miedzyczasie bylo gotowanie, pieczenie i wyskoki na narty. W Wigilje rano padal snieg, wiec panowie mieli w planie narty, co mi bylo bardzo na reke, bo w tym czasie milam zamiar: 1) dokonczyc pakowanie prezetow, 2) przygtowac stol wigilijny, 3) uprasowac pare rzeczy na swieta, 4) upiec piernik i sernik, 5) zrobic kapuste z grzybami, 6) lososia, 7) moje czosnkowe ziemniali i 8) dogotowac wczesniej juz przygotowane pierogi.  Czyli praktycznie wszystko…No i wlasnie jak znienacka wrocili z nart, bo snieg przemienil sie w deszcz ze sniegiem, i jak wszyscy zaczeli wchodzic do kuchni “po cos do jedzenia”, i w miedzyczasie skypowalam z Rodzicami i Siostr, ktora spedza Swiata w domu, w tym moim chaosie tak mi sie strasznie zatesknilo za domem, za byciem “u Mamy” (czyt. beztrosko i bezstresowo), wtedy wlasnie puściły mi nerwy i obudził się instyk morderczy w stosunku do meza, teściowej, praktycznie kazdego…Deszcz przestal padac, oni wrocili do nart, tesciowa poszla “sie zdzemnac”, ja
bylam gotowa ze wszystkim, nawet zdazylam sie jeszcze wyklapac…ok nie dalam rady zrobic paznokci, jesli mam sie uczciwie przyznac. W Wigilię ja, tudziez ja z moimi Rodzicami (jak przez ostatnie 2 lata) przygotowujemy Swiateczna kolacje, a 25 zamianiamy sie rolami. Glownie moj maz gotuje, bo to on jest “specjalista” od indyka, ale jego Mama tez sie udziela. Z czystym sumieniem moge pwiedziec, ze teszc sie nic nie udzilela. I kropka. W kuchni nie robi nic. Za to w tej chwili naparawia kran. Nie wiedzialam nawet ze jest popsuty. W tym roku, zamiast indyka (bo wciaz mamy zamrozone resztki ze Swieta Dziekczynienia), zdecydowalismy sie na szynke w glazurze ( nie jestem pewna czy to poprawne tlumaczenie)  z syropy klonowego…jestem tak przejedzone, ze nawet pisac o jedzeniu mi ciezko. Wyskoczylam dzis na godzinke popatrzec na Victorka, jak jezdzi na nartach, bo bardzo chcial mi sie pokazac. Sloneczko, snieg, bielelutko, swieze powietrze, wszyscy w dobrych nastrojach, bo wciaz Swieta, bardzo mile chwile. Jutro moj ostatni wolny dzien, zdecydowanie chce go spedzic  w wiekszosci poza domem.
A teraz to juz chyba czas spac. Cisza. Chlopaki spia obok mnie, reszta tez sie juz porozchodzila do pokojow (tesc wciaz przy lub pod kranem). Swieta mijaja cichutko i godnie. Mialam moment nazwijmy to krytyczny w Wigilijne poludnie, ale przeminelo. Swieta sie udaly i choc pada ze zmeczenie, to patrze na szczesliwe twarze i …warto bylo! Na moj nowy aparat fotograficzny tez patrze. Jeszcze do konca nie rozpracowalam wszystkich funkcji. Wesolych Swiat!



sobota, 24 grudnia 2016

Wigilijnie.


Wieczor wgilijniy. Powoli zapada cisza. Wiekszosc mosci sie juz w lozkach. Victor jeszcze pewnie spoglada przez teleskop przyniesiony przez Aniolka. Po kolacji i deserze wymknelismy sie w poszukiwaniu Aniolka. Serce mi sie topi jak widzialam mojego Misiastego przedzierajacego sie przez snieg z latarka, podswietlajac sobie droge i tropiac …no wlasnie Aniolka. Nie bylsmy wknocu do konca pewni czy przyjdzie. Wracajac spowrote do domu, dobiegl nas dzwiek dzwoneczka, a jak dopadlismy drzwi to przy choince lezaly prezenty (jak to  Victor stwierdzil w "magicznym papierze"), ale ani sladu po Aniele! Znow nie udalo sie nam go zobaczyc! Choc Victor twierdzi, ze w zeszlym roku widzial “ognisty slad” na niebie:) Oooo jak bym chciala zatrzymac czas! 

Wigilia minela, a ja szczesciara mam jutro drugie swieto. Tym razem wersja “amerykanska”. Czy Mikolaj zawita?….skarpeta na prezenty wsi, ciasteczka dla Mikolaja czekaja. Bylismy wszyscy bardzo grzeczni w tym roky, a przynajmniej, staralismy sie.


Chcialabym Wam wszystkim zyczyc wspanialych Swiat. Rodzinnych, radosnych, pelnych tych chwil kiedy lza szczescia kreci sie w oku, “klatka stop” robi zdjecie i przechowuje w sercu na dlugo. Choinka, swiece, Rodzina obok mnie, ale tez dalej i jeszcze bardziej dalej, najwazniejsze, ze JEST.  Przelamuje sie z Wami oplatkiem, cieplutko pozdrawiam i przesylam zyczenia Wesolych Swiat z mojego Domu do Waszego, od mojej Rodziny do Waszej.

Prezenty of Aniolka w "magicznym papierze".

poniedziałek, 19 grudnia 2016

Berlin z ostatniej chwili.

Powaznie sie zastanawiam czy po prostu nie przestac ogladac wiadomosci. Berlin….Kocham to miasto. Tam poznalam mojego meza, tam sie zakochalam. Nasza pierwsza randka w kafejce “Bilderbuch”, tam tez wracamy jak mozemy najczesciej. Choc nigdy nie mialam okazji odwiedzic Bozenarodzeniowego kiermaszu akurat w Berlinie, nigdy nie opuscilam go podczas 15 lat spedzonych w Monachium. Nikt nigdy nie opuscil. Weihnachtsmarkt - to jedna z najpiekniejszych Niemieckich tradycji. Stragany, dekoracje swiateczne, recznie robione drobiazgi, pierniki w ksztalcie serca, zapach grzanego wina i prazonych migdalow, i ogromne pieknie przystrojone choinki. Najczesciej w sercu miasta. Tak jak i tym razem. Na Kurfürstendamm w centrum Breitscheidplatzu obok Kościóła ku Pamięci Cesarza Wilhelma, znanego po prostu jako Gedächtniskirche (“Kosciol Pamieci”), ktorego uszkodzona wieża została zachowana ku pamieci i przestrodze. Dzisiejszego wieczoru ciężarówka (skradziona w Polsce !) wjechala się w zatłoczony kiermasz, zabijając 12 osób i raniąc 48 innych. Wciaz nie widomo co sie wydarzylo, ale podejrzewa sie kolejny zamach terrosystyczny. Incydent przpomina zamach w Nicei we Francji, kiedy to 19 tonowy smochod zabil i zranil ludzi którzy zebrali się, aby oglądać fajerwerki na Dzień Bastylii. Na internecine Islamskie grupy terrorystyczne zachęcaja swoich rekrutów to korzystania z pojazdow jako broni.
To kolejny zamach w Niemczech w przeciagu ostatnich 12 miesiecy. W lipcu tego roku Syryjski samobójca ranil 15 osób podczas ataku na festiwalu muzycznym w Ansbach, przysiegajac na wiernosc Islamu. Kilka dni wcześniej, dziewięć osób zginęło w Monachium przez 18-letniego zamachowca z podwójnym obywatelstwem niemieckim i Iranskim, jego motywy byly niejasne. Cztery dni przed, nastolatek, Afganski uchodzca, uzbrojony w nóż i siekierę, najwyraźniej zainspirowany ISIS, zabil pięciu pasażerów w pociągu, w Bawarii. W czerwcu 3 Syryjscy mężczyźni zostali aresztowani pod zarzutem planowania ataku terrorystycznego w Dusseldorfie w imieniu ISIS. W maju mężczyzna zabił jedną osobę, i ranil trzy inne w ataku nożem stacji kolejowej w Bawarii. Świadkowie twierdzili iz atakujący krzyknal "Allah akbar" i "Niewierni musza umrzeć", choc służby wywiadowcze nie powiedzily związku między nim a siecia islamistyczna....
W tym samym czasie Niemcy przyjely prawie 900 tysięcy imigrantów. Podobne zamachy obserwowane sa w sąsiedniej Belgii i Francji.


To sa przerazajace fakty. Wysylam maile do znajomych, i ciesze sie ze sa w porzadku. Kathrin i Mark w Berline oczekuja na swoja pierwsza coreczke ktora ma sie urodzic w marcu….Swieta nadchodza…Czemu tyle nienawisci w ludziach?







niedziela, 18 grudnia 2016

Ze szpitala do szpitala.


Plany spelzly na niczym. Wrocilam z dyzuru i praktycznie pojechalam spowrotem do szpitala, tym razem w roli pacjenta. Tzn  pacjentem byl moj Misiasty, ale to bez znaczenia, bo jego bol to i moj. Byla to nasza druga wizyta na pogotowiu w przeciagu 4 tygodni, a czwarta konsultacja z lekarzem. Dokladnie przed miasiacem, w przeddzien urodzin, Victor dostal goraczke. Myslelismy, ze to z podniecenia urodzinami, ktorymi sami tez stresowalismy sie. Wyprawialismy je po raz pierwszy w nowym miejscu zamieszkania, z nowa klasa i balismy sie czy dzieci przyjda i jak to wogle wypadnie. Wypadlo super, ale nie o tym. Na dzien przed urodzinami milelismy pierwsza goraczke, i ja dla pewnosci skonsultowalam sie z lekarzem, czy nie ma nic zakaznego, zeby nikogo nie pozarazac. Powiedziano nam ze wszystko w porzadki, a goraczak jak to u dzieci, minie. Faktycznie minela nastepnego dnia, urodziny sie odbyly. Po czym wrocila i trzymala Vctorka przez 8 dni pomimo podawanych lekarstw. Doszlo do zapalenia pluc i musielismy przejsc 2 serie antybiotykow. 2 tygonie spokoju…prawie spokoju, bo oczywiscie katar, kaszel typowy dla sezonu pazdziernik-kwiecien. Wiekszosc dzieci jest “pociagajaca”. Od piatku Victor skarzyl sie na ucho, ale nie mial goraczki. Nauczona doswiadczeniem dwalam srodki przeciwbolowe. Wczoraj na dyzuze, ale po powrocie z pracy z gory wiedzialm, ze dobrze nie jest. Victror poplakiwal, nie mogl spac, bol byl prawie przez czaly czas. Pojechalismy zaraz na pogotowie gdzie zdjagnozowano pekniecie blony bebenkowej. Podczas wizyty Victor dostal pecherzyki na skorze, na przegubach obu dloni i to sie praktycznie powiekszalo na naszych oczach…Po polsku to sie chyba nazywa pokrzywka, obrzek skory…w kazdym razie ja plakalam z nim. Srodki przeciwalergiczne, kolejne antybiotyki…

sobota, 17 grudnia 2016

Szalom alejchem (hebr. ‏שָׁלוֹם עֲלֵיכֶם)‎

Chcialabym powiedziec, ze to byl moj ostatni dyzur w tym roku, ale niestety moj ostatni bedzie prawdziwie ostatni bo w Sylwestra. Niemniej jednak juz sie Swiatecznie nastrajamy. W tym roku niestety bez moich Rodzicow. Coz, nie moge narzekac, bo ostatnie dwie Wigilije spedzilismy (prawie) razem. Z moimi jak i z T rodzicami. W tym roku moja Siostra przylatuje z Londka (jak po naszemu nazywamy Londyn) do domu, a do nas przylatuje tesciowie z Teksasu. Wciaz sie zmagam z menu, ale to jest raczej przyjemny problem.  Jutro lukrowanie i dekorowanie ciasteczek. A jak zdaze to upieke jeszcze Linzer. Chcialabym tez siasc razem z Victorkiem i zrobic pare recznych dekoracji swiatecznych. A szczegolnie taka duuuuzzzzaaa gwiazde.


W zeszlym tygodniu poszlismy na inscenizacje “Nocy w Betlejem”. Kolezanak z pracy nam to zapropnowala i poszlismy, szczerz mowiac nie wiedzac co nas czeka. Juz przed Kosciolem palilo sie ognisko, a przy nim stali (przemarznieci)  Trzej Krolowie. Przy wejsciu dostalismy, kazdy z nas sakiewke z monetami. Zaintrygowani poszlismy dalej. W ogromnej sali z po czesci  “stajennym zapachem” byly postawione imitacje malych straganow, zagrod i domkow….po prostu miasteczko Betlejem.  Samo słowo „Betlehem” znaczy po hebrajsku „dom chleba”, jest połączeniem dwoch słów hebrajskich: bet, oznaczającego dom, oraz lehem – chleb. Wiec jak na dom chleba przystalo centralne miejsce zajmowala piekarnia gdzie moglismy usiasc i wysluchac jak w dawnych czasach wygladala wieczerza. Jak rowniez poczestowac sie kawalkiem chleba i oliwkami, ktore sporzylismy po wspolnie odmowionej modlitwie po hebrajsku. Byla zagroda z prawdziwymi zwierzetami i zaklad stolarski gdzie moj Victorek z radoscia wbilal gwozdzie w lawki na ktorych potem moglismy usisc w “pobliskiej piekarni”.  Byl stragan z welna gdziem mozna bylo sprobowac tkac, stoisko z koralikami gdzie dzieci robily bransoletki, stragan gdzie robiono deser baklawa i stragan z owocami. Wykonawcy tego pomyslu  jak i wiele dzieci bylo przebranych w stroje tamtejszych czasow. Dzieci na podlodze bawily sie prostymi drewnianymi zabawkami urzywajac suszone nasiona jako pionki do gry. Moje uwage przyciagnal stragan z przyprawami, gdzie mozna bylo w drewnianym moździerzu zmielic nasiona tworzac wspaniale kombinacje smakowo-zapachowe. Ale milalam ucieche!  Placac moneta (otrzymana przy wejsciu)  przyprawa byla pakowana w plocienna szmaktke i przewiazywana sznureczkiem. Byla tez oczywiscie szopka w glownym miejscu, z “prawdziwym Dzieciatkem”, jak rowniez po sali chodzili zolnierze Cezara Augusta. Wokol rozbrzmiewala muzyka, przerywana spiewm zebranych. Wszyscy poddzali sie nastrojowi, rozbrzmiewaly pozdrowienia  Szalom alejchem (hebr. ‏שָׁלוֹם עֲלֵיכֶם)‎ co oznacza „pokój wam”, a na co odpowiada się najczęściej alejchem szalom (hebr. ‏עֲלֵיכֶם שָׁלוֹם‎) – „i wam pokój”. Powiedziano nam ze “Noc w Betlejem” jest organizowana juz od 10 lat i staje sie coraz bardziej popularna. Nawet nie zdazylismy wyjsc jak Victor zapowiedzial sie juz ze tu wroci w przyszlym roku.  

Do wszystkich Was moi drodzy i do Aleppo -  szalom alejchem.  



Kombinacja ktora mnie zachwycila to
mieszanka: szalwia, kolendra, gozdzik,
 cynamon i kardamon.


czwartek, 15 grudnia 2016

Aleppo...brak slow.

Piekne Aleppo....

Nie moge sie skupic w pracy, wciaz zagladam do internet, spawdzam wiadomosci. Jesli wierzyc The Thelegraph Syryjska armia chodzi od domu do domu i dokonuje egzekucji na tych ktorzy pozostali. Gina dzieci, kobiety, wszyscy. Okolo 100.000 ludzi wciaz w pulapce, odcietych od swiata. Prosby o otworzenie humanitarnego pokojowego przejscia zostaly zignorowane. Aleppo ginie na naszych oczach a nasze osiagniecia technologiczne na ironie losu pomagaja nam sledzic w doslownym sensie ludzkie dogorywana. Na socjalnych mediach mamy “real” sytuacj i pozegnalne slowa mieszkancow Aleppo. Kiedy zachodni swiat szaleje na przedswiatecznych zakupach Białe Hełmy czyli Syryjskia Obrona Cywilna przyznala sie, ze “juz nic wiecej nie mozemy zrobic, bomby spadaja na nas w tej chwili jak do was przemawiamy…” Mielismy  Kambodze, Bosnie, Rwande i za kazdym razem wydawalo sie, ze to juz ostatni raz i ze wyciagnelismy wnioski, ale historia lubi sie niestety powtarzac.  Swiat jest “poruszony”, “zaniepokojony”, “wstrzasniety”.  Niestey te przymiotniki nie sa pomocne, to przyslowiowe puste slowa. Dokladnie tak jak powiedzial Raed Al Saleh: “Ludzie giną od bomb, i dopóki one spadają, ludzie będą ginąć. Wszystkie pieniądze świata nie uchronią dziecka przed śmiercią, gdy wybucha bomba, nie ocalą rodziny ani nie zapobiegną radykalizacji tysięcy młodych ludzi. Jedyne, co może pomóc, to zaprzestać zabijania”.
Widze buzie mojego synka w twarzach tych bezbronych dzieci i moge tylko zacisna piesci. Nawet nie mam zlosci na Putina, Chiny….nie warto. Modlmy sie o cud dla Aleepo.



niedziela, 11 grudnia 2016

Wszystkiego po trochu


Praca w weekend powinna byc stanowczo zabroniona! Ufff…juz mi smutno, ze w nastepny weekend bede musiala pojsc do pracy zamiast celebrowac kazda chwile Adwentu.  Oczekuja mnie dwa 15 godzinne  dyzury w tym tygodniu.  Staralam sie jak moglam zaplanowac wszystko z wyprzedzeniem, tak ze ma wrazenie ze troszke i samo “celebrowanie” wymknelo mi sie spod kontroli, bo staralam sie wcisnac i dopasowac wszystko w grafik.  A tak sie po prostu nie da. Pozwolilam, zeby czas przejal nade mna kontrole i do tego padlm ofiara perfekcjonizmu. Ja, ktora sama pouczam pacjetow, ze na zdjeciach,  na facebooku, u innych ludzi, wszystko zawsze wyglada cukierkowo, a zycie jest poprostu…. cudownie inne, piekne bez perfekcji, zagalopowalam sie. Tak….z tym perfekcjonizme to sie sama zmagam od zawsze. Pierwsze lzy adwentwe poplynely  przy choince. Victor wybral drzewko, mialm wrazenie ze troche pod wplywem T, bo chlopaki to “straszni koledzy” ostatnio. Coz sie dziwic, ja w pracy non-stop, to szala sie przechylila na T.  Ja chcialam wyzsza choinke, ale oni podjeli taka decyzje. Wiec plakalam sobie pocichutku w drodze do domu, tak zeby Victorek nie widzial, ale mi strasznie, strasznie przykro bylo. T pochloniety kierowaniem “udawal” ze nie widzi; wiec mi bylo jeszcze przykrzej. Skonczylo sie okropna migrena i z perfekcyjnie zaplanowanego dnia zostaly marne resztki. A byl to moj jedyny wolny dzien, w pierwszy adwentowy weekend, no bo oczywiscie duzur. W ten weekend nie pracowalam i tak naprawde bylo milo, tylko mialam “ciasteczkowe przejscia” i nie zdazylam polukrwac i ….oj…..chyba tak na prawde to trace glowe….a wiec to tak…Victor wciaz wierzy w Swietego Mikolaja. To jest takie slodkie i kochane, ze az mi sie plakac chce. Chwilo trwaj!!!!! Niestety jego lista zyczen do Mikolaja, jest absolutnie nie do zaakceptowania. Moje dzieck zazyczylo sobie: Nr 1.konsolę Xbox One, Nr. 2Jurasic park gre video, Nr. 3 Star wars gre video. Niestety zadnej z tych rzeczy nie dostanie, bo nie zgadza sie to z moimi/naszymi rodzicielskimi wartosciami. Delikatne sugestie typu “nie sadze, ze Mikolaj przyniesie 7 letniemu chloprzykowi gry czy konsole video” koncza sie klotnia i placzem. No bo wszyscy jego koledzy maja…..I chyba tak naprawde moje zszarpane nerwy to wlasnie z tego powodu, bo juz boje sie rozczarowanie pod chinka….no it te duzury….No i nie zdazylam polukrowac ciasteczek!!!!!!

Jest niedziela, juz po 23 i tak naprawde to powinna isc spac, a mnie zal.  Kolejny Adwentowy weekend mija, chciala bym sie tak trwac i trwac, i nie myslec zypelnie o niczym.


Zdjecie z przedstawienie "Noc w Betlejem"
na ktore to wybralismy sie wczoraj.


piątek, 9 grudnia 2016

Grudzień.

Widok z okna

Grudzień. Swieta. Oczekiwanie. I przygotowania. I Rodzina i snieg. I wszystko razem. Moj ulubiony miesiac, moj ulubiony czas. Z jednej strony odliczam dni do Swiat, z drugiej strony, wcale mi sie nie spieszy. Oby grudzien trwal tak dlugo jak tylko sie da!  Grudzień powital nas w tym roku jak na grudzień przystalo, prawdziwa zima. Bardzo prawdziwa. Zasypalo nas przez noc, a w nastepny dzien zamkieto szkoly, bo wiekszosc drog byla wciaz nieprzejezdna. Z Victorkiem oczywiscie ruszylismy w sniegowa akcje. Mielismy juz wiec naszego pierwszego w tym sezonie balwana, ktory w miedzyczasie juz przeszed to roztopionej balwaniej historii.

Przygotowania do Swiat juz rozpoczete. Choinka w tym roku....własnoręcznie ścięta. Przezycie fantastyczne (choc nie obylo sie bez lez, ale o tym za chwile). Pojechalismy na farme choinek. Moglismy sobie pochodzi, obejrzec drzewka, sami wybrac, powdychac zapach iglastych drzewek i nacieszyc sie widokami okolicznych gorek w ten sloneczny choc mrozny dzien. No i samemu ściac drzewko. Victor byl bardzo przejety niesieniem piły. Choinka dojechala do domu, slicznie ubrana i prezentuje sie wspanial. Wiem, że to dość wcześnie, ale my lubimy cieszyc sie nia dlugo, oczekujac na Święta.  Mieszkanie udekorowane, kartki wyslane dzis rano - najwazniejsze te do Europy, zeby doszly na czas. Paczka z drobnymi prezentami dla Rodzicow I Puchatkwej Rodziny (mojej malej i jedynej i najlepszej siostry) wyslana.

Elf rowniez powrocil, juz po raz trzeci. Szal na Elfa opanowal Ameryke przed paroma laty, na podstawie ksiazeczki “Elf z półki” ("Elf on the shelf") i wciaz trwa. Elf to mała postac w czerwonym kombinezonie i długiej czapce z pomponem podobnej do czapki św. Mikołaja. Każde dziecko ma swojego elfa, który codziennie obserwuje je z ukrycia, najczęściej z jakiejś półki. Wieczorem, kiedy dziecko pójdzie już spać, elf udaje się na biegun północny, do św. Mikołaja, i zdaje mu raport. Na tej podstawie św. Mikołaj decyduje potem, które dzieci zasługują na present, a które nie. Najwieksza tajemnica Elfa jest oprocz faktu, ze widzi i wie wszystko, nawet co sie dzieje poza jego zasiegiem wzroku, to to, ze nie mozna go dotknc. Wtedy straci moc i kontakt ze św. Mikołaj. Dlatego wlasnie preferuje siadac na wysokich półkach, choc nie tylko (fantazja nie zna granic J). 24 grudnia Elf odlatuje na ostatnia rozmowienie sie ze św. Mikołajem i powraca dopiero 1 grudnia nastepnego Roku. A wiec nasze poranki zaczynaja sie od poszukiwania Elfa, ktory co noc leci do św. Mikołaja, a powraca wczesnym rankiem, najczesciej na inne miejsce w domu, a potem przychodzi pora na “okienko” w kalendarzu adventowym. No i jak tu nie lubiec grudnia!
Na nadchodzacy weekend: wielki plan “ciasteczkowy”.  




sobota, 26 listopada 2016

Święto Dziekczynienia.

Wczoraj obchodzilismy Swieto Dziekczynienia. Tradycja tego swieta siega 1621 roku. Pielgrzymi, którzy byli członkami Angielskiego Kościoła Separatystycznego, odłamem Purytanów w ucieczce przed prześladowaniem religijnym przypłynęli do Ameryki na pokładzie statku Mayflower. Pielgrzymi przybyli do Plymouth 11 grudnia 1620 roku. Podczas pierwszej zimy zmarło 46 ze 102 osób zaokrętowanych na "Mayflower". Za to żniwa 1621 roku były obfite i koloniści postanowili uczcić to świętem wraz z Indianami z plemienia Wampanoagów ktorzy pomogli im przetrwać pierwszy rok, i w ten sposob podziekowac Bogu za przeżycie i pierwsze obfite zbiory. Święto miało wiele tradycyjnych angielskich obyczajów dożynkowych, ale rowniez indianskie elementy  "obchodów dziękczynnych". Indianie dostarczyli na ucztę jelenie i dzikie indyki, spozywano rowniez kukurydzę i gotowaną dynię. Znane są tylko dwa opisy tego święta z tamtych czasow. Dpiero w 1863 roku prezydent Abraham Lincoln  oglosil Świeto Dziekczynienia swiętem narodowym.
Dzień Dziękczynienia to najbardziej jednoczące z obchodzonych w Stanach Zjednoczonych świąt, łączacy wszystkich, niezależnie od wyznania. Szkoly i zaklady pracy prowadza zbiorke jedzenia, ktore jest rozprowadzane do biednych i bezdomnych. W szkole Victorka dzieci byly proszone o przyniesienie poszczegolnych productow na cele dobroczynne. U mnie w szpitalu stoja kartony do ktorych mozna wlozyc product na cele charytatywne. Jest rowniez tradycja “Turkey Pardoning”, wprowadzona przez Harry Truman po zakończeniu II Wojny Światowej, iż przed Świętem Dziękczynienia urzędująca głowa państwa ułaskawia świątecznego indyka, ktory moze sobie juz „bezstresowo” dozyc spokojnej starosci.
Zwyczaj uroczystej kolacji i jej cel przetrwał do dziś.  Przy obficie zastawionym stole z tradycyjnym menu, w gronie rodzinny i przyjaciol, dziękujemy Bogu za udany rok i za wszystko, co dobrego nas spotkalo. Jest przy tym duzo smiechu, ale rowniez wzruszen i szczesliwych lez. I tak jak ja dziekowalam za moich bliskich, i za przyjacil, ktorzy sa tu maja rodzina zastepcza, a T wyrazil wziecznosc, ze mnie i Vivtora, i o dziwo, za to ze zanalazlam prace, ktora co prawda mnie “pochlania” ale rowniez uszczesliwia, i oboje bylismy wdzieczni za nasz radosny dom, to przyjaciele uchodzcy z Bosni, ktorzy przez zamieszki wojenne byli rozdizeleniz od roziny przez ponad 2 lata, dziekowali za pokoj, dach na glowa, i za to, ze im wkoncu wystarcza jedzenia, bo pamietaja i inne czasy.
Menu Swieta Dziekczynienia jest tradycyjne. Na stole króluje pieczony indyk z sosem żurawinowym, słodkie ziemniaki, kukurydza, i ciasto z dyni lub orzechow. Oczywiscie kazda z rodzin modifikuje menu i ma swoje tradycje. I tak u nas tradycyjnie T przyzadza indyka.  Farsz do indyka  zainspirowany  “polska zona” zawiera oprocz warzyw zawsze polska kielbase i budzi zachwyt wsrod gosci. Tym razem zamowilismy z wyprzedzeniem indyka z farmy i otrzymalismy 8.6 kilogramowego gigantaJ. Musze przyznacz, ze sosu żurawinowego u nas nie ma, bo nie przepadamy. Rowniez meczylam sie bzrdzo, ze slodkimi ziemniakami, ktore sa najczescie doprawiane miodem, lub syropem klonowym i orzechami. Nie za bardzo to odpowiada mojej palecie smakowej i na szczesie jestesmy pod tym wzgleden

zgodni z T. Wiec przyrzadzam je z cytryna, czosnkiem, rozmaryna i chili. W tym roku zrobilam rowniez przystawke z zielonych szparagow z kawaleczkami pieprznego boczku i upieklam ciasto z dyni. Byl to moj pierwszy ekperymen dyniowy, i chyba udany, bo pomimo niepozornego wygladu ciasto zniknelo ze stolu tego samego dnia, wiec przepis zostanie wpisany do “mojej ksiegi”. Przyjaciele przyniesli rozne specjaly i tak mielismy kalofiorowe puree, cukiniowe “spaghetti”, grzybki z pomidorkami, “serbijski sernik”-ktory nie byl slodki, a raczej przypominal w smaku spanakopita, i salate ze szpinaku z orzechami pekanowymi i feta. Ach no i jeszcze ciasto pekanowe. Bylo “special”, jak zawsze. Jest to ulubione swieto T. i w tym roku zaskoczylo nas…sniegiem!
A to rozne dania przyniesione przez przyjaciol.

niedziela, 20 listopada 2016

Jesien i to jaka.

Jesien pozostaje wspomnieniem. Jade do pracy i nadziwic sie nie moge przyroda. Tak niby mala rzecz a cieszy. Wycisza. Rachmaninow  w radiu koi dusze. I nerwy. Jako ze mam tendencje do dramatyzowania, stresowania sie, pracowania ”na oslep i na maksa”, postanowilam ostatnio zaczac moje 15 godzinne dyzury od “skretu w bok”. Zamiast prosto do pracy, skret do zacisznej kafejki na 10-15 minut na kawe i jakas slodka pysznosc, Przyznam ze nie za zdrowo, ale….wspaniele oddzialywuje ne dusze.  Mily widok z okna, komorka zostaje w samochodzie, jak i moj pajger.  Potem moge przystapic do akcji.  15 godzin mija jak z bicza trzasnac, a potem zaczyna sie najgorsze. Przychodze do domu po polnocy, moj T najczesciej czeka na mnie. Wycalowuje spiace dziecko i probuje zasnac. I nijak! Za 5 godzin musze znowu wstac, a tu przed oczami przewija sie kolorowy film, przypadek po przypadku, deja vu i chcac nie chcac przerabiam to po raz kolejny. Tylko ze teraz mam czas na watpliwosci.  

Najlepsze lekarstwo – RODZINA. Wracam do domu po pracy i od drzwi jestem wciagnieta  do innego swiata. Zasypana pytaniami, projectami, planami, zadaniem domowym, wypadnietym zebem, jest smiech i placz, male i wielkie dramaty. Siadamy do kolacj, a odkad T jest w domu, to on gotuje (osobny temat),  jest  (nie zawsze) spoknie, jest swojsko, domowo. Tradycjny dramat Victor nie chce jesc, a chce obejrzec  telewizje, kto dzis posprzata po kolacji ect. Jak ja ich kochm! Nie zamienilabym na NIC!  Zadne “sex and the city”,  “czas dla siebie”, “shoping” ect. Negocjuje miedzy mezam a synem, bo kloca sie zapadle, jak na ojca i syna przystalo, udaje zainteresowanie na Star Wars, (zasypiam po 15 minutach),  zmywam, ok….nie sprzatam, probuje sie uczyc do egzaminu, cos madrego przeczytac do pracy, cos przyjemnego przeczytac dla siebie, padam ze zmeczenia i wiem ze zyje. Chwila dla siebie to wlasnie moje droga do pracy.  A najpiekniejszy moment dnia, to powrot do dom. Pojezdzam cichutko i wypatruje moich w oknie. Są!











Pare fotek ze spacerow po okolicy.


niedziela, 13 listopada 2016

Elekcja 2016.


Wciaz nie moge uwierzyc w to co sie wydarzylo. Jestem bez slow, w stanie katatoni. Proboje myslec racjonalnie, ale nie za bardzo mi to wychodzi. Mamy nowego prezydenta, jakiez zaskoczenie. Mamy rowniez niekonczace sie demonstracje przeciwko niemu i ludzi palacych flagi na ulicy. Narod sie podzielil. Zatryumfowal brak tolerancji, hipokryzja iI publiczna akceptacja nienawisci do wszystkiego co odmienne, do przemocy przeciwk tym ktorzy sa innego zdania, ktorzy wgladaja innaczej, wyznaja inna religje, maja inne poglady politycznae, inne preferencje seksulane. Wybralismy go…My….Jestem tak zwanym posiadaczem zielonej kart. Od dawna mam prawo wystapic o amerykanskie obywatelstwo, ale swiadomie tego nie robie. Identifikuje sie jako “Polka zyjaca w stanieMassechuset”, moje zycie jest tu, ale moje korzenie daleko stad. Zawarlam ze soba pokoj na tych zasadach. Wtakiej sytuacji nie przysluguje mi prawo glosowania. Krotkimi chwilami zaluje. W obecnej sytuacji nie moge sie powstrzymac od odciecia sie od tlumu i wskazania palcem na “tamtych”. Well.....Ameryka sie wypowiedziala, wasz problem, sami tego chieliscie….W tej samej chwili pojawia sie refleksja i wstyd za takie mysli. Moje zycie, moj “w polowie amerykanski syn”, moj maz, moja praca sa tutaj. Moi pacjeci sa tutaj. Dzis i jutro bede mialadoczynienia z niewinnymi ludzmi, ofiarami systemu politycznego, na granicy biedy, wrecz ubostwa, walczacymi ogodnosc I odrobine pomocy. Zwalenie winy na innych niewiele mi pomoze. Tak, jestem zla, rozczarowana, jestem sfrustrowana, nie spie dobrze, sledze demonstracje na ulicach, ale nie godze sie na bojki I palenie flag na ulicach, bo flaga jest dla mnie symbolem prawa and nie wynikow wyborow. Wciaz nie wiem jak wytlumaczyc synkowi, ze osoba popierajac przemoc, posiadanie broni, planujaca pozbawic miliony opieki medycznej (ktora dopiero coObama zaaprobowal), uwarzajaca, ze nauka to przywilej a nie koniecznosc, planujaca wybudowac mur izolujacyAmeryke od swiata bedzie naszym prezydenetem. Sluchajac jednej z debt politycznych miedzy Clinton a Trampem, Victorek sie zapytal: to Babcia i Dziadzia juz do nas nie beda mogli przyjechac?
Well Donal Trump jest teraz naszym prezydentem. Jako takiego bede go popierac, choc wciaz ciezko mi zaakceptowac ten fakt. Wiem, ze brzmi to tandetnie, ale wierze ze w jednosci jest sila. Tak dlugo jak Trump bedzie wlczyl o dobro klasy sredniej, o ktorym tak goraco nas zapewnial w swojej pierwszej po elekcyjnej przemowie bede z nim. Ale bede glosno krzyczes jak zacznie propagowac ksenofobie, rasizm i upokorzanie. Mam nadzieje, ze zamias murow izolujacych nas od swiata, skoncentrujemy sie na budowaniu mostow pokoju, porozumienia i wzajemnej akceptacji.

poniedziałek, 7 listopada 2016

Wycieczki krotsze i dluzsze.

  
W tym roku udalo nam sie zrobic pare wypadow weekendowych w pobliskie okolice. Prawie-siedmiolatek w domu to dobra motywacje. Na niektore wypady szczerze mowic zalapalismy sie “po znajomosci”, przez wspanialy fakt bycia rodzicem, z grupy harcerskiej (scauting) Victorka.  Okolica Berkshire sprzyjala takim rozrywka jak najbardziej.
 Hrabstwo Berkshire (Berkshire County) jest  drugim co do wielkości hrabstwem w stanie Massachusetts i posiada najwyzsze wzniesienie w Massachusetts Mount Greylock (1064 m). We wschodniej czesci mamy Hoosac nalezace do Wzgorz Berkshire a w zachodniej  Góry Taconic. Te wzniesienia wlasnie decydujace o charakterze miejsca, sa duma mieszkancow, i magnetem dla turystow.  Indianskie plemie Mohikaniow żyło to az do początku 18 wieku, kiedy to pojawili sie pierwsi angielscy osadnicy i pionierzy. W dniu 25 kwietnia 1724, "The English” odkupili od Indian Hrabstwo Berkshire za 460 funtów, 3 beczki jabłecznika i 30 litry rumu. W 19 wieku Berkshire County stał się popularny wśród amerykańskiej elity, która lubowala sie w budowaniu to swoich "cottages". Poczatek 20 wieku wraz z I Wojna Swiatowa jak I Wielka Depresja zakonczyl  ta passe swietnosci, a wiekszosc rezydencji ulegla zniszczeniu.
Dziś Berkshire jest znane na całym wschodnim wybrzeżu jako “letni dom” Bostonskiej Symphony Orchestra. Oprocz wzgorz i jezior sa takie atrakcje jak Tanglewood, Norman Rockwell Museum, Mass MOCA i Hancock Shaker Village.

Bardzo raduja mnie nasze male wycieczki i ciesze sie, jak moge dzielic sie tymi pysznymi widokami z przyjaciolmi.  Zabralismy naszy przyjaciol z Europy na wlasnie taki spacer po gorach a Victorcio dzielnie nam towarzyszyl.  Nie obylo sie bez placzu, ze “juz nie moge” i “nie mam sily”, chociaz  jak dotarlismy na gore i trzeba bylo skakac po skalkach, to Victorzasty w cudowny sposob wydobrza i trzeba bylo go pilnowac, bo parl do przodu jak szalony.


A to wodospad na pograniczu ze stanem Nowy York.



A tu “zahaczylismy “ sie z naszy malym Victorkiem-zuchem na jego harcerska wyprawe odnalezienia szczatkow samolotu ktory zaginal w gorach podczas sniezycy.




niedziela, 6 listopada 2016

Aleja Zachodzacego Slonca.

Przeprowadzilismy sie. Znowu.Wciaz cos sie zmienia. Teoretycznie wiem, ze zmiany to dobra sprawa, ale jestem stworzeniem obyczajow, rytualow, tradycji i utartych sciezek. A wiec kazdej zmianie towarzyszy lek. W zeszlym roku przeprowadzilismy sie z Bostonu do Pittsfield, z mysla, ze zostniemy tu 4 lata, bo na tyle mam kontrakt w szpitalu. Ale zdarzyl nam sie dom. Tak, dokladnie tak. On sie nam zdarzyl.  W przeddzien Wilkanocy, znajoma zabrala nas do kawiarenki do miasteczka obok, Lenox. Powiedziala, ze wspniala kawa, i ciacha prawdziwie francuskie. Delektowalysmy sie tymi pysznosciami, a ze takie dobre, to jeszcze wrocilam sie i poprosilam o porcje na wynos. Jak mily chlopak pakowa ciasteczka, to  zapytalam sie czy nie slyszal o dom do wynajecie. Co mine naszlo wtedy, nie wiem. Nie szukalismy domu, mielismy juz wynajedt dom na cztery lata.. Nie . Nie slyszal, ale dal nam wizytowke, ktora ktos zostawil. T zadzwonil pare dni pozniej, porozmawial nawet nie wiem z kim i zapomnielismy o tym. Pare miesiecy pozniej ktos zadzwonil. Trent stwierdzil nawet, ze nie warto, zebym sie zwalniala z pracy, on podjedzie i zobaczy ten dom. Pojechal, potem ja pojechalam, weszlam i wiedzialam, ze jestem w domu…..w przeciagu 2 tygodni wyslalismy mnostwo mail, odbylo sie mnostwo spotkan i zostalismy mieszkancami Aleji Zachdzacego Slonca.  Domek na malym wzgorzu, ogrod z lawenda, taras, i sosny!  Az do samego nieba.


sobota, 5 listopada 2016

Niemoc.

Przez 4 miesiace jeste przydzielona do ostrej izyb przyjec. Psychiatryczna pierwsza linia pomocy. Serce peka od ludzkich dramatow, wurzyconych za dzwi losow, ludzi uwiezionych w sobie lub zniszczonych przez samych siebie….i dzieci….zniedbane, zmaltretowane, wykorzystane….To sa najgorsze sytuacje.  Nie raz, nie dwa nie moge….wychodze i patrze w niebo. Bo nie ma slow, lekarstwa,  zastrzyku, pocieszenia, bo nie wiem co powiedziec,  jak pomoc. Jak pomoc matce ktora spoznila sie na przystanek autobusu szkolnego swojej 9 letniej corczki. Dzieci wysiadly, jej coreczka na koncu, ktos niechcacy za szybko zamkna drzwi…przytrzasna szkolny plecak, autobus ruszyl…..Caly szpital zamarl walczac o jej zycie. Przegralismy.  Plakali wszyscy. Co powiedziec rodzicom, co psychiatra pomoze…a co z dziecmi ktore byly swiadkami tego wypadku…nasza niemoc wobec takich sytuacji jest paralizujaca.  

sobota, 20 sierpnia 2016

Singielstwo.

Bycie singlem jest zdecydowanie przereklamowane. Mialm szanse zakosztownia tego luksusu. I wciaz mam, przedemna jeszcze 5 dni wolnosci. Chlopaki uniesione LOTem wakacjuja sie w Europie. Victorek u Dziadkow 6 tygodni, T w wiekszosci z nimi, choc robi sobie wypady Berlin, Londyn, Amsterdam, Bruge. A ja sobe pracuje. Jedyna dobra strona sytuacji to to, ze nie slysza co rano, cichutkiego, niby od niechcenia, lamiacego serce pytania “Mamo, zobacze cie dzis wieczorem”. Tak, moge sobie spokojnie i do woli pracowac i przepracowywac sie ile tylko chce. Godzina 19, 21…bez znaczenia…bo nikt w domu nie czeka. Najgorsze sa dyzury, a nabralam ich ile sie dalo. Wracam do domu, pusto, cicho, ciemno, trzy kroki z garazu do drzwi, droga podswietlana swiatlem z komorki, horror. Ja, ktora za starch dobrych czasow mialam rzeczy poukladane wedlug kolorow, zyje wsrod rzeczy porozwieszanych na poreczach schodow, fotelach, etc. Praca, dom=spanie, praca. High ligh to Olimpiada w Rio. Sledze medale, kibicuje, zyjac na sushi na wynos, bo zupenie nie mam ochoty na gotownie dla siebie. Doczekac sie nie moge jak MOI wroca. Chce sie klocic z T, chce krzyczec na Victorka, byc w pospiechu do pracy, w pracy spieszyc sie do domu zeby zdarzyc zobaczyc Victorka zanim zasnie, niewyspana, zaganiana, marzaca o czasie dla siebie (hm…paradoksalnie) oto cala ja :) teskno mi za ta wersja siebie.

Odkad wyjechali  tak na prawde pracowalm na maksa. Pozamienialam dyzury, zeby miec wiecej wolnego ja wroca, i troche przesadzilam. Pracowalm przez 6 weekendow pod rzad. W czwartek chlopaki wroca, a w sobote przeporowadzka do nowego domu. Nic nie jest spakowane…Za to dzis wyjscie na kolacje z ludzmi z pracy. Bedzie cos innego niz sushi i salatka ze szpitalnej kantyny. Kupilam troche nowych ciuchow, zrobilam paznokcie, urzylam suszarke do wlosow :)  Singieluje sie. I czekam, czekam, czekam!


niedziela, 12 czerwca 2016

Dylemat przedszkolno-szkolny.

We wrzesniu Victor zacznie 1 klase. Szkol/przedszkole w  ktorej jest aktualne, bardzo nam  nie odpowiada. Przeprowadzajac sie tutaj, nie znalismy nikogo i polegalismy glownie na "opini komputera” przy wyborze szkloy. Znalezlismy dom w  poblizy, zeby miec pewnisc, ze Victor trafi do przedszklo wlasnie tam. Rozczarowalismy sie bardzo. O jak bardzo, A Victorka entuzjazm zamienil sie powoli w nude i podirytowanie. Obserwojemy z niepokojem co sie dzieje. Wczoraj przyniosl ze szkoly kartke z zdaniem, nie zrobionym, za to pobazgrana kredkami. I znak zapytania nauczycielki obok. Pytamy sie spokojnie, co to jest, Victor na to, ze zadanie jest za proste, i za nudne, dla “maluchow”,  i on tego nie zrobi. W duchu zgodzilismy sie z niem, ale spokojnie tlumaczyma, ze jak on nie odrobi zadania "dla maluchow”, to nauczycielka mysli, ze on tego nie potrafi i bedzie mu dawala same proste. Misiasty uwielbial  doswiadczenia i  "praca naukow". T zabieral go od najmlodszych lat do siebie do labolatorium, teraz czwartki, dnie kiedy maja "lekcje science" w przedszkolu, sa jego najgorszymi dniami.  “Mamo, my tylko mowimy, nic nie robimy". W klasie jest teleskop i Victror lecia na szkrzydlach w pierwszy dzien szkoly,  nie mogac doczekac sie pierwszej lekcj.....nauczycielka nawet nie pozwolila dziecia dotknac teleskopu. Wtorkowe zajecia z plastyki, dzici roba kukielki. Nastepny wtorek to samo. Nastepny rowniez kulielka. Pierwszy miesciac fajnie, drugi miesiac hm… ok, 3 miesiac zbudowalismy w domu (wlasnorecznie z desek) teatrzyk, pomalowalismy, wymyslalismy historie z kukielkami, po 10 miesiacac, kukielki co wtorek.......frustracja, rzucanie kukielka po przyjsciu ze szkloly,  zlosc z naszej stromy. Rozmawialismy z nauczycielka...., starsza, eteryczna pani, mila,…...beton. Zlozylismy podanie o przeniesienie od innej szkloy od wrzesnie, i odmowiono nam. Bo mieszkamy w innej czesci miasta. Apelowalismy i nic. Nasz apel, przeslano do dyrektorki szkoly, ktora zaproponowal rozmowe. Przygotowala sie. Przyznala, ze program przedszkolny jej szkoly jest slaby. Okazalo sie ze Victor wraz z  kolezanka z klasy Ofelia,  zostali spostrzezeni na poczatku, jako dzieci ktore profitowaly by z nadprogramowych lekcji i byli nawet pare razy zabierania na dodatkowe zajecia, dokladnie 8 razy!!! przez caly rok. Niestety nie podobalao sie to jego pani nauczycielce, zaburzlo jej “kukielkowy” harmonogram. Nie pozwalala mu na owe zajecia chodzic, a mysmy nic nie wiedzieli. Dyrektoraka, przepraszala nas bardzo, i jak sie wyrazila angielskim powiedzonkiem "wasz syn wpadl miedzy szpary w podlodze". Dodatkowe zajecia odbywaly sie bez niego, sprawa ucichla. Na nasze spotkanie zaprosila nauczycieli odpowiedzlalnych za program nauczania w szklole i uzgodnili “na szybko” ulozyc harmonogram na ostatnie pare tygodni przed koncem roku. Teraz, od 3 tygodni co dziennie Victor jest zabierany na rozne dodatkowe zajecia. Dyrektorka rowniez osobiscie skontaktowala sie z kuratorium i poprosila, zeby zaakceptowano nasza prosbe o przeniesienie do innej szkloy (za to podziwiam ja bardzo), Powiedziala nam, ze zrobi wszstko zeby "wzniecic" Victora zainteresowanie szkola, ale chce zebnysmy pod koniec roku szkolnego mieli prawo wyboru, czy zostaniemy w jej szkole, czy,przeniesiemy sie do innej.  W pod koniec tygodnia jestesmy umowieni na osobista rozmowe z kuratorem. No i nie wiemy co robic. Troche sie boje znowu go przenosic. To bedzie jego 4 zmaiana. 3 rozne przedszkola, no i teraz zaczyna 1 klase. To w miare normalne tuataj, ale dla mnie, jak sie tak zastanowie, to napawa mnie to lekiem. Taki malutki czlowieczek, nowi ludzie,  nowi nauczyciele, nowy budynk, nowe otoczebnie….to musi bys strasznie stresujace. Victor jest bystrzak i sam sobie wyrobil opinie o swojej szklole (mowie szkola, ale to jest tak naprawde przedszkole, ktore sa tu czesto w budynkach szklonych), plus rowniez uslyszal co nieco od nas i opinie dosc oficjalnie wyraza, co raczej nie zaskarbi mu wzgledow nauczycielki. To sa te dylematy rodzicielskie o ktorych nikt nie pisze w ksiazkach czy poradnikach. Pomocy! Oj jak ja nie lubie podejmowac decyzji. 

wtorek, 17 maja 2016

Światopogląd według Freuda.

Fantastyczne zdjecie Hakana Nergisa
Wczoraj mialm prezentacje dotyczaca światopogląd wedlu Zygmunta Freuda i jego wplywu na nasze relacje z pacjentami. Choc mam swoje zdanie i zastrzezenia co do niektorych spostrzezen Feuda, nie da sie zaprzeczys, ze jego concept of “Weltanschaung” byl strzalem w dziesiatke. Wczytujac sie w literature, mialam okazje przemyslec swoj swiatopoglad i jak on odzwierciedla sie na moich relacjach z pacjentami. Co tydzien spotykamy sie w malych grupach i przeprowadzamy wywad z pacjetem w celu edukacyjnym. Jeden z nas stazystow prowadzi rozmowe a reszta slucha. Pacjent oczywiscie zostaje uprzedzony i zapytany czy ma ochote na uczyestnictwo. Po 30-40 minutach pacjent jest proszony o krytyke, co zrobilam dobrze, co zle, ktore pytania byly zbyt bolesne, ktore powinnam zadac, a nie zadalam ect Po wyjsciu pacjeta moi koledzy i moi ordynatorzy przekazuja mi swoje zdanie i krytyke. Glowny punkt, na co najbardziej zwracaja nam uwage to jak zbudowac wiez z pacjetem, wyczuc “ten” moment, podchwycic, wzmocnic, ta malutka iskierke nadzieji i  rozdmuchac. I wtedy “go mamy’. Wtedy jestesmy z pacjetem po jednej stronie, walczymy na jednym froncie, przeciwko…cokolwieg przyprowadzilo go “w nasze progi”. Na poczatku bylo to strasznie stresujace, ale z biegiem czasu przyzwyczailismy sie i duzo sie uczymy przysluchujac sie, albo samemu prowadzac wywiad. Daje sie naprawde spostrzec, ze kazdy ma swoj styl i powiela utarte szlaki, i nieraz trudno jest zboczyc. Po przeczytaniu paru artykoluw Freuda i o Freudzie, duzo dalo mi to do myslenia. To co Freud zdefiniowal jako “Weltanschaung”, a co w doslownym tlumaczeniu oznacza “widzenie swiata” swiatopoglad, jest to kazdego z nas osobista filozofia zycia, nasz wlasny system wartosci. Dochodzimy do niego powoli, zaczynajac w momencie urodzenia, a kolejne doswiadczenia dodaja, zmieniaja i ksztaltuja nas. Wplywaja na nasz światopogląd rodzice, religja, kultura, czasy w ktorych zyjemy, kazda relacja miedzyludzka pozostawia w nas slad. Ten zlepek doswiadczen to my. To nasze wlasne male panstwo, nasz maly swiat. Bez wglebienia sie w swiat, w system wartosci pacjeta, nie bede wstanie go zrozumiec. Nie bede wiedziec co dla niego bardziej a co mniej waze. Co zrozumialam niedawo, ze bez zrozumienia siebie, i zdystansowania sie do mojego system wartosci, nie bede mogla wlasciwie pomoc mojemu pacjetowi. Moge niechcacy zbagatelizowac, umniejszyc  jego troske, jesli jest to dla mnie rzecz malo istotna, lub przeciwnie. Czego uczymy sie podczas naszych tygodniowych spotkan, to to ze przedewszystkim kazdy z nas ma tendencje do szybkiego wyciagania wnioskow. W moim przypadku, niezmiennie przejawia sie krytyka, ze za duzo “poddtrzymuje”, za mocno uwypuklam dobre strony pacjenta, i nie zabieram go w glebie smutku, problemu, choc nieraz podczas rozmowy nieswiadomie pacjent sygnalizuje mi, ze jest gotowy na ekploracje “swoich ciemnosci”. Tak sobie to przemyslalam, ze to wlasnie przez moj “swiatopoglad”,  ze zawsze staram sie zauwazac dobre strony, ze zawsze staram sie powiedziec cos milego, jakis komplement (oczywiscie uzasadniony), jak ktos sobie zasluzyl, albo sie bardzo staral, ze staram sie docenic kazdego czlowieka, bo mam to wewnetrzne przekonanie, ze kazdy jest na swoj sposob wyjatowy. Zrozumialam, ze musze nauczyc sie dystansu do tego, bo moge pominac cos waznego.Uczymy sie jak siadac, co robic z rekami, no i oczywiscie co powiedziec I jak zaragowac. Rozne sa te nasze rozmowy z pacjetami, niektore zatarly sie w pamieci a niektore zostana ze mna do konca zycia. Bardzo sobie cenie te wlasnie zajecia, jak wiekszosc z nasz, nieswiadomie nikt nigdy sie nie spoznia.

Duzo pracjue. Bardzo duzo. Jak sobie pomysle, ze moja umowa o prace w Monachium przewidywala 37.5h tygodniowo (tak, 37 i POL godziny), to musze sie uszczypnac. Moja umowa na chwile obecna reguluje, ze nie moge pracowac wiecej niz 80godzin tygowniowo. Ale….uwielbiam to co robie.  JAk to sie mowi “jesli kochasz to co robisz, to nigdy nie przepracujesz ani jednego dnia w swoim zyciu”. Moze nie tak do konica, ale….cos w tym jest.

Dzis powiedzialm pacjetowi, ze niestety nie wypisze go na weekend do domu, a on …stanal na glowie! No i wiedzialm, ze podjelam wlasciwa decyzje.