Zadzwonila
dzis matka jednego z kolegow Victorka informujac mnie, ze jej sym przyniosl do
domu 20$ twierdzac, ze dostal je od Victora. Wzielam gleboki wdech……wyszlam w
miare wczesnie z pracy (17.00) z okropna migrena, a moje obsesyjne poczucie
niedokonczenia tego co powinnam dzis dokonczyc potegowalo jeszcze niezbyt dobre
samopoczucie. 3 glebokie przeponowe oddechy (plus 3 tabletki przeciwbolowe) i
zgarnelam Victora na spacer. Sciemnialo sie juz, ale co tam. Victorzasty
wskoczyl na hulajnoge i idziemy, a ja sie ciezko zastanawiam jak rozpoczac
temat, tak niby “mimochodem”. Awantur nam sie ostanio nazbieralo i chcialam
wmiare spokojnie przeprowadzic kostruktywna rozmowe. Wspomnialam wiec o tym co
wlasnie uslyszalam, a moje dziecko ciezko sie zdziwilo, ze o co mi chodzi,
przeciez zawsze twierdzilam “ze trzeba sie dzielic”. Twierdzilam. Dzien
wczesniej powiedzialam mu tez ze, nie bedzie mogl wydac swoich oszczednosci.
Powiedzilam. Co prawda nie dodalam ze chodzi mi o “nigdy”, choc
wspominajc okolicznosci rozmowy i ton mojego glosu, dziecko mogo dojsc do
takiego wniosku. Na ow dzien przed, mielismy wlasnie taka scene, gdzie …nie,
nie krzyczalam, przeciwnie - zabraklo mi slow. Victor, ktory na chwile obecna
planuje zostac “szpiegiem”, wyciagnal karty pamieciowe ze wszytkich mozliwych
urzadzen elektronicznych i nosil je ze soba w kieszeni. Jak na szpiega
przystalo. Chyba. Nie wiem. Nigdy nie planowalam bycia szpiegiem, tudziez nie
mialam mozliwosci analizy szpiegowskiej psychiki. Ale skoro moj 8-latek
takie zyciowe plany ma, jako Dobra Rodzicielka i Nowoczesna Matka Dziecku,
popieralam je na kazdym kroku wzbogacajac go w literature na temat szpiegowania/tajemniczych
kodow i misji z cichym i chytrym planem zachety do uczenia sie jezyka
polskiego. No bo jak na szpiega pszystalo, obce jezyki powinien znac. Kazda
ksiazka o tym pisze, a I agen 007 obcym jezykiem sie ponoc pporozumiewal. Nie
mowiac juz, ze duzo zbieznosci widze w “kodowaniu” I programowaniu (dostal swoj
komuter na urodziny), no I wymaganej sprawnosci fizycznej. Tak ze kariere
szpiegowska popieram na calej lini. Jak na razie. Wiec dziecko nosilo sobie te
karty w kieszeni czujaks sie szczegolnie tajmniczo czy cos w tym stylu. Czyli
dobrze wykonal szpiegowskie zadanie, bo ani ja ani T nic nie zauwazylismy.
Niestety akcja sie rypla, jak w ktoryms momecie przechwycilam spodnie do takiej
prozaicznej czynnosci jak pranie, a z suszarki zaczely wypadac karty i
pojedyncze czipy. Misja skonczona. Nawet nie mogalm na niego nakrzyczec. To nie
pierwszy raz, bawil sie katami, wiec wie, ze “nie wolno”. Victor plakal a ja
probowalam uczyc go oddechu przeponowego, a tak naprawde sama go potrzebowalam,
oplakujac wewnetrznie moje zdjecia, kotore bezpowrotnie zaginely w akcji.
W tych wlsnie okolicznosciach zostalo powiedziane, ze nie bedzie mogl wydac
swoch oszczednosci, bo one zostana przeznaczone, przynajmniej czesc z nich do
odkupienia mamie karty do jej apartu fotograficznego. Logicznie myslac, skoro
uzbierana i million razy przeliczana suma (147$ po dolarowce, wiec liczenie
zawsze zabieralo nam sporo czasu) ma pojsc na jaks tam karte, to lepiej
podzielis sie nia z kolegami.
No i jaki z tego moral? Jak dla mnie - "zawsze dziel sie z innymi" moze cie nieraz kopnac w tylek. Nie wiem czy mam sie cieszyc, ze Mlody slucha tego co mu przekazuje i sie dzieli, czy mam go zganic, za fakt rozdania (roz-dzielenia) pieniedzy...
czwartek, 8 marca 2018
niedziela, 25 lutego 2018
Smuggler's Notch, czyli na nartach w Vermont.
Az sie poplakalam. Tak sie cieszylam na te zimowe wakacje!
Planowane juz od paru miesiecy z wszystkimi detalami. Wakacje sa, za to ja mam
skrecone kolano. Zaraz po pierwszym dniu…
W zeszlym roku po raz pierwszy stanelam na nartach i sie
zakochalam od pierwszego wejrzenia. W
zeszlym roku zjerzdzallismy w Gorach Skalistych ( okolo 4000 m.n.p.m.) a w tym
roku zaplanowalismy wyjazd do stanu obok – Vermontu. Stan mieści się w północno
wschodniej części Stanow. Jego nazwa pochodzi od francuskiego zwrotu „ver
mont”, co oznacza Zieloną Górę. Dlatego na Vermont mówi się rowniez „Stan
Zielonej Góry”. Zanim stan Vermont stał się częścią Stanów Zjednoczonych, jego
tereny pierwotnie zamieszkiwali Indianie z plemion Irokezów, Algonkinów i
Abenaków. Turystyka ma tu coraz większe znaczenie. Niektóre z
największych i najbardziej cenionych terenów narciarskich w Nowej Anglii
znajdują się właśnie w stanie Vermont.
Zdecydowalismy sie w tym roku na resort narciarski o nazwie Smugglers
Notch. Miejsce to zdobylo zaszczytny tytul najlepszego narciarskiego rezortu
dla rodzin z dziecmi na Wschodnim Wybrzezu. Smugglers Notch, czyli tak zwany
“Smuggs” jest położony u podnóża góry Mansfield (1340 m.n.p.m), będącej
najwyższym szczytem w stanie Vermont. Przełęcz znajdująca się u podnóża góry
zwana „the Notch” to królestwo sportów zimowych, takich jak narciarstwo,
wspinaczka lodowa i jazda na snowboardzie.
Odliczalam dni i wyruszylismy w droge w zeszla sobote. Snieg
ladnie padal w noc przed wyjazdem, wiec rano odkopywalismy auta. 4.5h na polnocy – zachod. Mijalismy osniezone
choiny, wzgorki, pagorki i malutkie slodkie miasteczka, do ktorych ja czuje
szczegolny sentyment. Caly ten region Nowej Angli ma jakis taki hipisowski
klimat, pelno tu artystow, festiwali,
farm nastawionych na produkty organiczne i restauracji w stylu “farm to table” (z farmy na stol). Nota
bene dewiza stanu Vermont brzmi "Wolność i jedność" ( Freedom and
Unity). Moj T ktory ostatnimi miesiacami kreuje nowa linie piwa w naszej
maciupkiej kuchni, tropil nowe browary o ktorych wyczytal gdzies w necie. Tak
wiec jechalismy w swietnych nastrojach, bez pospiechy, no bo przeciez wakacje.
![]() |
Widok na szczyt Madonna 1109 m.n.p.m |
Zarezerwowalisy
malutki domek w srodku resortu. Z kuchnia, duzym salonem i kominkiem na dole i
dwoma pokoikami na gorze. Z kazdego okna
widok na gory – 3 szczyty Madonna, Morse, Sterling, miedzy domkami à la
ogniska z siedzeniami wokolo, basen, caly komplek przeznaczony dla dzieci z roznymi
atrakcjami, sklepik, 2 restauracje, pub, kawiarentka no i oczywiscie
wyporzyczalnia nart/snowordu . Malutkie buskiki podworzece pod wyciag
narciarski. Wszystko kreci sie wokol
nart. Pierwszy dzien zaraz ruszylismy na stok. Choc myslalam ze jestem w miare
przygotowana fizycznie, bo ostanio chodzilam dosc regularnie na yoge, a w domu
pedalowalam zawziecie na “orbitku”, mialam trudnosci ze zlapaniem rytmu.
Potluklam sie strasznie. Odkrylam w koncu jedna z tras, ktora byla na tyle
latwa, ze moglam,
wyluzowac i cieszyc sie widokami gor, zamiast koncentrowac
sie na technice jadzy, ktora niestety coz....nie jest najlepsza. Przeliczylam
sily na zamiary. Wydawalo mi sie ze, jak dalam rade w Gorach Skaliatych
(~4000m), to co tam pagorki Vermackie (~1000m). Niestety daly mi sie we znaki. Pod koniec
dnia, poczulam sie na silach, zjechac “moja trasa” sama z Victorkie, a wyslac T
i tescia na prawdziwe gory. No i jak tak sobie zjerzalismy z Misiastym
spokojnie rozmawiajac i patrzac na zachodzace slonce uwielbiam te leniwe poznopoludniowe slonce),
jak....nie mam najmniejszego pojecia co sie stalo, w kazdym razie na prosetej
drodze, nawet nie na gorce, na drodze, przewrocialm sie tak, ze oby dwie narty
sie same odpiely!!! Osoba jadaca za nami zaraz sie zatrzmala i naciskala, ze
postoi troche ze mna, zeby miec pewnosc, ze jestem w porzdku. Wydawalo mi sie
ze bylam. Czulam sie super, snieg narty, widoki, pierwszy dzien wakacji. Wieczorem gotowalam kolacje dla wszystkich, gralismy w
gry planszowe i wogole mielismy super reszte dnia, dopoki nie obudzilam sie w
nocy ze strasznym bolem kolana....
Nastepne dni przyniosly deszcz i tak
derastyczne ocieplenie, ze wszystlo przmienilo sie w bloto, maz, a co niektozy
zalozyli szorty (w lutym!). Zamiast nart byl basen, gry planszowe, ukladanie
puzzli i ogladnai igrzysk olimpijskich. W jeden z dni wypralismy sie odwiedzic
przyjaciol, ktorch znalismy jeszcze z Bostonu, a ktorzy przeprowadzili sie w te
regiony do Burlington. Burlington mieści
się w hrabstwie Chittenden, na wschodnim brzegu Jeziora Champlain i jest największym
miastem Vermontu jest Burlington, które zamieszkuje 42 tysiące osób. Stolica
stanu, miasto Montpelier - maciupkie!,
tylko 8 tysiecy ludzi!!! jest
największym producentem syropu klonowego w całym USA. Jak sobie pomysle ze moje
kochane Olesno ma 12 tysiecy ludzi! Jak na Amerykanskie warunki to bardzo,
bardzo male miasta i miasteczka. W czwartek chlopali wrocili na stok, a ja ze
lzam w oczach zamknelam za nimi drzwi. Coz, chcialbym, ale kolano wciaz bolalo
i boli. Chodze, bo chodze, ale jestem na srodkach przeciwbolowyc wiec....rozum
zwyciezyl. I to chyba tyle z mojej jazdy na nartach w tym roku....
![]() |
Jezioro Champlain, widok z tarasu Akwarium w Burlington. |
![]() |
Vermonckie klimaty - "jakas" znana piwiarnia. |
![]() |
Nasz wakacyjny domek. |
![]() |
Victor sie strasznie obrazil, ze dostal "dzieciece" lozeczko i spal na materacu na podlodze. |
![]() |
Wakacyjny domek. |
![]() |
Narty, snieg i wakacje!!! Zjerzdzam!!! |
wtorek, 13 lutego 2018
Sen.
Jestesmy
w drewnianym domu. Duzym domu, ogromne pomieszczenie z wysokim sufitem i
drewnianymi belkami u sufitu. Nie znam tego miejsca. Pomimo drewna, jest jasno,
ale nie jest przytulnie. Jest dlugi drewnany stol. Jest Pani Krysia i mowi, ze
potrzebny jej jest Wellbutrin (lekarstwo na depresje). Mam wrazenie, ze nie ma
pieniedzy na te tabletki. Choc nic nie mowie, dziwie sie, ze jej nie stac, bo wiem ze ma mieszkania na wyjem, a ja mam
nadzorowac ten project. Przewija sie czesto slowo “appraisal” (co w tlumaczeniu na polski
znaczy: oszacować taksować wycenić). A teraz jjestem w pokoju z Babcia, jest
usmiechnieta. Sa tu dwa lozka, a pomiedzy nimi stoi szafa, taka jaka pamietam z
Laz. Masywna, ciemne drewno, ma zloty uchwyt, ciut zasniedzialy. Babcia ma na
sobie swoj “fartuszek”, ktory tak czesto nosila szczegolnie w lato. Jasnoszary
w delikatna krateczke. Babcia otwiera
szafe I pokazuje mi sukienki, rozpoznalam jedna z nich, choc nie moge sobie teraz
przypomniec ktora. Jedna z nich wisi na wieszaku, ktory byl zaczepiony o zloty
uchwyt szafy. Ogladam te sukienki I nie moge sie nadziwic, ze sa uszyte perfekcyjnie
I caly czas zastanawiam sie dlaczego Mama krytykowala Babcine szycie. Te
sukienki sa “perfekcyjen”, tak to to slowo, ktore pamietam ze snu. Perfekcyjne!
Pokazuje Babci t-shirt Virtorka, ktory jest za duzy, z mysla o przerobce. Mam
tez jakis inny t-shirt. Klade oby dwa na lozku I przykladm jeden na drugi.
Jeden jest zdecydownaie za szeroki, jakis taki kwadratowy….i sie obudzilam.
Po-styczniowa refleksja.
![]() |
Migawka ze spaceru. Moje chwile relaksu. |
Styczen
byl ciezki. Bardzo ciezki i inntensywny. Snila mi sie Babacia. Dwa odejszia,
dwa pozegnania na odleglosc. Wiadomosc o Misiu zastala mnie w pracy, w srodku
dnia z dyzurem w perespektywie i na 5 minut przed moja co tyodniowa superwizja
z moim przelozonym. Zanim zdazylam wejsc do jego gabinetu kolezanka
poinformowala mnie mimochodem, ze moja pacjentka probowal popelnic samobojstko
i jest “na dole” (czyt. u nas na pogotowiu). W wyniku czego, jak dobrnelam do
gabinetu i opadlam na fotel mogla tylko plakac. Ba szlochac rozpaczliwie. Moj
psychiatryczny szef, jest rowniez nauczycielem yogi i wszystkie mozliwe
techniki relaksujace plus mindfullnes sa nam znane i przez nas propagowane, ale
w tym momecie nie pomagalo nic. Lzy musialy poplynac, a otworzona puszka padory
wypluwala nieprzerobione mometry i zale zepchniete do podswiadomosci. Gdzies w
tym wszystkim, w konteksie mi juz malo oczywistym, wspomnialm o Babci Nadzi,
ktora powtarzala zawsze, ze po smierci bedzie sie nami opiekowac i bedzie
przychodzic do nas we snie, zeby nas ostrzec. Przez dlugi czas po smierci Babci
niechetnie nocowalam u nich w domu, co bylo dosc skomplikowane, bo Dziadek zyl
i przezyl Babcie o cale 10 lat! Do dzis, czuje sie tam jakos nieswojo, i coz…wole
raczej tam niespac. Co nie jest zbyt logiczne, bo sen to sen, i zdazyc sie moze
wszedzie. Ale nie mozna wymagac logiki od podswiadomosci. Jak wiec tak
szlochalam, wyciagajac po koleji odejscie pani Krysi, odejscie Misia, napiecia
malzenskie, matczyne poczucie kleski (bo nauczycielka mailowala ze Victor
plakal w szkole z niewyjasnionych pwodow), moja pacjetka na pogotowiu (ktora
widzialm 2 dni temu i uwarzalam ze nie ma zadnego zagrozenia), ciagle poczucie
bycia w zawieszeniu i w pogoni “za czyms”… w tej calej zewnosci I nostalgi pojawiala sie nagle Babcia! Babcia,
ktora po smierci ma do nas zagladac i to jak sie tego obawiam. Na to moj
przelozony, ze w takim razie cieszmy sie na przyjscie Babci i wyczekujmy Jej
przyjscia w radosnym i pozytywnym nastawienu. No i Babcia przyszla tej samej
nocy… Przedziwny sen. Z babacia i z pania Krysia...
Opisze za chwile, w osobnym wpisie.
czwartek, 8 lutego 2018
Zimna krew?
Za naszych bostonskich czasow czesto chodzilismy do klubu na
wystep komediantow. Mielismy nasz ulubiony klub przy skwerze zaraz kolo
Harwardu i nigdy nie wyszlismy z niego zawiedzeni. Klub byl (i jest)
prowadzony przez M., ktory sam w sobie jest milym facetem, nie jest za to
zbyt dobrym komediantem. Za to swietnym organizatorem, moderatorem i lowcom
talentow. Te wieczory to krotkie 10-15 minutowe wystepy startujacych
komikow, ktore to M. moderowal - zaczynal, zapowiadal i konczyl wieczor. Jego
stalym repertuarem, ktory sie WSZYSTKIM przejadl, nie mniej jednak, byl i jest niezmiennym punktem programu, ktory nalezal to tego klubu, tak jak i nalezy
sam M., bylo wyliczanie kto zamarl albo ma umrzec….taki czarny
humor, z dreszczykiem. Czemu o tym pisze?. M. mi chodzi po glowie, pewnie po
czesci, bo moj T chcialby zorganizowac taki komediowy wieczor tu w Berkshire i kontaktowal sie z M., a pewnie po innej, tej wiekszej czesci, to ostania
seria wypadkow. Mam wrazenie, ze moje ostatnie wpisy to relacje o smierci,
ktore zapowiadam, tak jak M. - ”slyszeliscie, ze…”. Tylko, ze mi wcale nie
do smiechu.
We wtorek rano - bo ze wzgledu na przesuniecie czasowe
najczesciej rano zastaja mnie takie nowiny - kolejna wiadomos o smierci!
Trzecia w przeciagu niespelna 4 tygodni!!!!. Kolega z podstawowki, ba z przedszkola! Pamietam jak byl
przebrany za krola na balu w przedszkolu….Od zanjomych (i NIE-znajomych)
dostaje ostatnio wiadomosci typu: “nie wiem czy wiesz, ale chcialem(lam) cie
poinformawac, ze zamarl ten czy tameten…” Po ostatniej wiadomsci o smierci
Marcina we wtrorek rano (po poniedzialkowym dyzurze) pomyslalam sobie nie, nie
nie…nie moge tak, nie moge isc teraz do pracy i sluchac o czyis problemach,
wczuwac sie i empatyzowac. Nie moge, po prostu nie mam sily!!!. Ale co?
Napisac, ze jestem chora? To wierutne klamstwo! Napisac, ze potrzebuje wolnego
bo kolejna osoba z mojego zycia zmarla...to jakby wykorzystywanie czyjejs smierci,
no bo co bede robic w domu? Pewnie bym poczytala ksiazke, ale to nie
w porzadku. Ktos zmarl, zebym ja poczytal ksiazke….Wewnetrzne poczucie obowiazku
i sprawiedliwosci (nie raz zyczylaby sobie miec go mniej) zwyciezylo i poszlam
do pracy. Jak gdyby nigdy nic sie nie stalo. Pacjent, ktorego przyjmowalam w tym
dniu, przed paru laty spowodowal wypadek samochodowy w ktorym zginela osoba.
Pomimo, ze nawalilo auto (i to auto, czy czesc tego auta zostala
wycofana z obiegu), w pewnym momecie koszty sadowe i odszkodowanie pochlonely
wszystkie oszczednosci i wedlug jego adwokata, najlepszym wyjsciem bylo
przyznanie sie do winy. Co z ciezkim sercem zrobi i trafil do wiezienia na 14
miesiecy. Z wysokiego stanowiska, do wieziennej celi, plus rozwod - po czesci teoretyczny,
zeby zabezpieczyc zone przed ruina finansowa, bo sad konfiskowal co sie dalo.
Do tego sam wypadek, ktorego on sobie nie moze przypomniec (moze to i po czesci
dobrze), wstrzas mozgu z powaznymi kosekwencjami – spowolnieniem, trudnsci z
wyslawianiem sie, pamiecia, do tego ciagle niepokoje, napady paniki,
zespół stresu pourazowego, bezssennosc. Przed paroma miesiacami u jego zony
(teoretycznej ex-zony) zdiagnozowano nieuleczlna chorobe. Nie wiadomo jak
dlugo, nie wiadomo jak szybko. Moze to potrwa miesiac, a moze i lata. Zycie w
niepewnosci. Ona wciaz pracuje, ale miala pare atakow, ktore za kazdym razem kompletnie
wywracaja swiat mojego pacjenta do gory nogami. Zrozumiale. Po moich osobistych
przejsciach ostanich paru tygodni, zapoczatkowalm kokretna rozmowe. Co zrobisz
jak dostaniesz telefon, ze nie zyje. Do kogo zadzwonisz, gdzie sa numery
telefonow, prosze uwzglednij, ze nie zawsze jestes w stanie szybko zareagowac i
przypomniec sobie wszystko, odblokuj telefon (w momecie stresu mozesz nie
pamietasc kodu), zapisz numery telefonu rodziny i wloz do portfela, powies w
widocznym miejscu. Czy rozmawialiscie o porzebie?, gdzie sa document, czy
jest ostatnia wola?….ect. Widzialm jak sie kurczyl i ciezko oddychal, ale
przerabialismy to wolno, krok po kroku, a ja sie czaly czas zastanwialam, jak
go “poskladac do kupy” i po naszej sesji wyslac w swiat, zeby zyl
normalnym zyciem…prawie normalnym. Normalnym w zawieszeniu. Ja sama nie
oddychalam chyba przez cale 45 minut. Nie wiem skad wzielam na to sile, zeby
przez to przebrnac i skad tyle “zimnej krew” we mnie…..zaskoczylo to mnie sama.
![]() |
Wieczorne blogowanie... |
wtorek, 6 lutego 2018
Orbitek :)
T zafundowl mi na gwiazdke …ooooo …jak brakuje
mi polskiego slow to wrzucam na google,
a tu prosze, takie tlumaczenie…orbitrek! Orbitek, padne chyba. Na szczescie
byla i druga wersja… trenażer eliptyczny. O juz sie dawno tak szeroko nie
usmiechalam do google :)
Tak wiec, T sprezentowal mi trenażer eliptyczny, ktory po
dlugich wojazach i zwlokach dojechal i zostal dumnie rozstawiony w piwnicy,
ktora to na to kata wkoncu uporzadkowalismy. Nawet nowy dywan polozylismy. Maz
mi komputer podlaczyl, w ramach umilenia czasu. Nic juz nie musze robic, tylko na
to wejsc….Oczywiscie najpierw orbitek stal nie pod tym katem co trzeba. Potem
nie mogalam znalesc adldasow, tych bialych, bo te seledynowe to na inna okazje.
Potem dzwiecznos komputera nie taka. Ppotem nie moglam znalezc dobrego flimu,
ktory by mnie na tyle zainteresowa, zeby sie oplacalo przy nim cwiczyc. Ja
strasznie nie-telewizyjna jestem…tzn dokumentarze lubie, ale jak tu przy
dokumentarzu cwiczyc. Nijak!. A co do filmow to strasznie jestem kaprysna. W
koncy przy 3 podejsciu, sie udalo. I film spasil, I sie przyjemnie w miare
(podkreslam w miare!) przyjemnie pomachalo rekami i nogami. Musze tez dodac, ze
moj maly zaraz wskoczyl (nawet, jak jeszcze orbitek stal nie pod tym wlasciwym
katem) z ipotem w uszach i machnal 35 minut. Ja peklam po 3 minutach….Jestem
wiec w trakcie przeprogramowywania swojego podejscia do cwiczenia, a scisle
mowiac, w planie mam “zachwyt nad spotem” i poczucie ze “nie moge sie juz
doczekac na moje sportowanie sie”. Sila pozytywnego myslenia ruszyla.
Programuje sie! Zdecydownie za to musze odprogramowac wizje “orbitka”, bo widze
siebie jako chomika biegajacego w kolowrotku.
niedziela, 4 lutego 2018
Żegnaj...
Odszedl rowniez i Misiu. Wiadosmosc spadla jak grom z
jasnego nieba, urzywjac staropolskiej metafory. Lzy i poczucie winy. Nie
odzzywalam sie od dluzszego juz czasu, znowu ta przeklata wymowka, “bo nie
maialam czasu”. Obchodzil niedawno urodziny, ja bylam na dzyzyze…myslalam, mogla
wyslac sms-s, ale...nie mialam czasu….Glupota i beznadzieja. Jest już za późno!
Nie jest za późno! Jest już za późno!
Nie jest za późno! Spiewalo Stare Dobr Malzensto za Stachura… Już jest za późno! Kochany dobry Misiu. Szkolny kolega, przyjaciel. Poszarpane wspomnenia. Urywki zycia, dawo juz zapomniane, wracaja i odchodza. Smieje sie sama do siebie, placze jadac samochodem. Misiu na szkolej wycieczce, Misiu dyskutujacy na przewie, Misiu na moich urodzinach. Misiu, w liceum zawsze zwracajacy sie on nas “dziewczeta”. Misiu i jego ogromny pies, Bursztyn, skaczacy na mnie. Z Misiem nad jeziorem, na pierogach w Ratuszowej, na plazy w Holandii. Misiu wiazacy mnie na lotnisko przed wylotem do USA, przysypialam na tylnym siedzeniu….pozegnalne zdjecia…ja z Misiem a w tle “immigrtation and custom”…klatka stop….Telefo…pogrzeb, jakie kwiatki Misiu lubil?...Nie wiem. Tyle rozmow, tyle zarwanych nocy, rozmow w samochodzie. Nie wiem jakie kwiatki Misiu lubil.
Nie jest za późno! Spiewalo Stare Dobr Malzensto za Stachura… Już jest za późno! Kochany dobry Misiu. Szkolny kolega, przyjaciel. Poszarpane wspomnenia. Urywki zycia, dawo juz zapomniane, wracaja i odchodza. Smieje sie sama do siebie, placze jadac samochodem. Misiu na szkolej wycieczce, Misiu dyskutujacy na przewie, Misiu na moich urodzinach. Misiu, w liceum zawsze zwracajacy sie on nas “dziewczeta”. Misiu i jego ogromny pies, Bursztyn, skaczacy na mnie. Z Misiem nad jeziorem, na pierogach w Ratuszowej, na plazy w Holandii. Misiu wiazacy mnie na lotnisko przed wylotem do USA, przysypialam na tylnym siedzeniu….pozegnalne zdjecia…ja z Misiem a w tle “immigrtation and custom”…klatka stop….Telefo…pogrzeb, jakie kwiatki Misiu lubil?...Nie wiem. Tyle rozmow, tyle zarwanych nocy, rozmow w samochodzie. Nie wiem jakie kwiatki Misiu lubil.
Wygladam zo okno, wciaz sypie. Spkojna biel. Nasza jablon
po kolna we sniegu….Pustka. Smutek straszny. Choc w pelni nie dociera. Czuje tak jakby zza swiatow Misiu usmiechal
sie dalej. Ruszyly w ruch media..sms-y, skyp, whatsapp (i chwla im za to), tak jakby napedzone
Misiem. Po latach rozamawialm z moja przyjaciolka z przedszkola, z liceum,
sms-owalam z ludzmi liceum…moze jakies spotanie bedzie . Juz
wiemy, ze nie mozna czekac… Misiu gdzies tam nad tym wszytkim czuwa. “Jeszcze
zdążymy w dżungli ludzkości siebie odnaleźć..”. Zegnaj Przyjacielu.
wtorek, 16 stycznia 2018
Po cichu...
Pani Krysia odeszla wczoraj. Po cichutku. Moja ostatnia
wiadomosc juz do Niej nie dotarla. Pamietam, ze to wlasnie Pani Krysia
pocieszajac mnie po stracie Babci, ktora zmarla tak nagle, tlumaczyla, ze “zawsze
jakas rozmowa nie zostanie dokonczona”. Na zawsze zpamietalam sobie te slowa i
musze przyznac, ze czesto je uzywam rozmawiajac z pacjetami. Wczoraj rowniez
byla wlasnie 20 rocznica odejscia Babci Nadzi…
Zwykle przyciszam komorke idac spac, jest ustawiona, na
minimalna glosnosc, zeby tylko uslyszec budzik. Wszystkie maile, sms-y, vibery,
whatsapp-y “pykaja” sobie spokojnie nie budzac mnie. Dzis nad ranem mnie
obudzily…
niedziela, 14 stycznia 2018
Płatki śniegu
Czy widzieliscie kiedys platki sniegu padajace w sloncu?
Sa srebrne, migoczace i jakies takie…szczesliwe. Nie padaja sobie od tak po
prostu na zieme, lecz wiruja z gracja zanim z wdziekiem uloza sie delikatna
warstwa upiekszajac swiat. Tak wlasnie wczoraj przy pieknym akompaniamencie
porannej ciszy rozpoczal sie zimowy balet i trwal przez wekszosc dnia. Jako ze
baletnice byly drobne i wiotkie, pomimo dlugiego spektaklu, tylko cieniutki
kozuszek sniezny opatulil swiat. Dzis Victor zabral mnie na spacer. Znal jakas
trase, ktora ja nie znalm i dunmie doprowadzil mnie do miesca z ktorego
rozciagal sie piekny widok na gory i jezioro. A potem byla slizgawak :)
Duzo mysle o Babciach, Prababciach…jak malo o nich wiem! To pewnie przez to co sie wokol mnie dzieje. Dzis z Tatusiem
rozmawialismy dosc dlugo probujac przypomnies sobie pare faktow z przeszlosci,
z opowiesci Babci. Prababcia Marianna z domu Przedborska byla zamezna 2 razy. Choc
chrzczona w Kosciele Katolickim przeszla na prawoslawna religje po mezu. A
miala ich dwoch. Pierwszy zmarl bardzo wczesnie podczas panujacej wowczas epidemii
tyfusu. Jej drugi maz, moj Pradziadek Leon Szyszkin byl ulanem w Naddunskiej
Gwardji. Zanim przeprowadzili sie do Laz w 1905 roku, mieszkali a przynajmniej
moja Prababcia Marianna w Rawie Mazowieckiej. Mieli szescioro dzieci, moja
Babcia Nadzieja byla najmlodsza…
“Spieszmy sie kochac ludzi tak szybko odchodza…” Tak
wlasnie….odchodza…a to jeszcze inna sprawa…
poniedziałek, 8 stycznia 2018
Te inne oblicze zimy.
![]() |
O....mamo, zapadlem sie i but mi utkna w sniegu... |
Fala mrozu dotknela cale Wschodnie wybrzeze. Na
Florydzie po raz pierwszy od 30 lat spadl snieg, w Chicao w przeciagu 2 dni
spadlo 134 cm sniegu a Wodospady Niagary jeszcze bardziej wypieknialy
zamieniajac sie w lodowa kraine basni. Zeszly czwartek i piatek byly tzw “snow
day”, czyli "snieznym dniem". Co onacza, ze szytko co nie musi
funkcjonowac typu np szkola bylo zamkniete. Bylismy przestrzegani (przez żadne
emocji media), zeby bez koniecznosci nie opuszczac domow, bo dodatkowy wiatr
potegowal odczucie mrozu. Oczywiscie szpital dzialal i to na zwiekszonych
obrotach. Niestety. W czwartek – dniu najwiekszej nawalnicy snieznej mialm
dyzur i... nie wiedzialam gdzie zaczac. Tlumu ludzi w kabinach oczekujacych na
konsultacje, tlumy ludzi w poczkalni. Takie katastrofy nie wplywaja dobrze na
ludzi psychicznie chorych, ba nie wplywaja dobrze na nikogo, a co dobiero na
osoby gubiace sie w swoim wlasnym swiecie. Najbardziej banalne zmiany w planie
dnia, przy braku wsparcie i zyczliwej osoby moga skonczyc sie tragicznie.
I tak jeden z naszych pacjetow ze schizophrenia, przestraszyl sie komunikatow z
telewizji, ktore spotegowaly hallucynacje i szedl na bosaka prze snieg, az ktos
go odnalazl i przywiozl na pogotowie. Co prawda ma otwarte rany z przemrozenia,
ale amputacja nie bedzie konieczna, w przeciwienstwie do innego pacjeta,
ktoremy z powodu temeratury wyladowala sie baterie w wozku inwalidzkim i utknal
gdzies w drodze. Jak zostal odnaleziony, nog nie moza juz bylo uratowac…..Izby
i ogrzewalanie dla bezdomnych przepelnione. To te straszne oblicze zimy…Te inne
to basniowa kraina Narni za oknami. I Victor i ja tarzajacy sie w sniegu. Co
prawda posluchalismy "ludzi w telewizji" i nie wyszlismy z domu w
sobote, ale w niedziele juz nie dalismy rady. Gorka, sanki, zamarzniete
jezioro, budujemy iglo i sie swietnie bawimy. No tak, ale cieplutki dom i
gorace kakao na nas czekaja. To ta znaczaca roznica! Ja patrze na padajacy snie
i radosc na duszy. Choc musze przyznac, ze najadlam sie strachu jak stracilam
panowanie nad samochodem, jakiec 30 metrow od domu. Hamulce kompletnie nie
dzialaly, a mialam z gorki! Gdyby nie zepchniety na pobocze snieg, to
wyladowalaby na drzewie, a tak zakopalam sie po uszy. Nie bylo mi do
smiechu.
sobota, 6 stycznia 2018
"Pokolenia"
Skonczylam dzis czytac druga czesc ksiazki Katarzyny Drogi “Pokolenia
– Powrot do domu”. Tak jak i po pierwszym tomie “Pokolenia - Czas deszczu, czas
slonca”, bylam pod ogromnym wrazeniem. Jestem wielka fanka sag rodzinnych,
kocham “Rozlewiska” i chetnie do nich wracam, tak ja rowniez “Siedliska”, “Uroczyska”
ect, ale “Pokolenia”, sa mi szczegolnie bliskie. Opis czasow wojennych,
powojennych, Polski Socjalistycznej, Polski Ludowej, jest czasem szczegolnym,
jakism takim moim, bo znanym mi z opowiadan. Po raz kolejny dochodze do wniosku,
ze czas socjalizmu, to nie czas biedy i zla, a raczej czas bliskosci. Bo ta “bieda”
zblizala bardziej niz oddalala. Wartoscia byla rodzinna, przyjaciele, czas
spedzony razem. Wspolne robienie kotletow mielonych. Nie wakacje na karaibach.
Paradoksalnie, jedno z moich cieplych wspomnien
z dziecinstwa w stanie w kolejkch. Pamietam szczegonie taka jedna kolejke
ziomowo-przedswiateczna do sklepiku osiedlowego.Tam to sie dopiero dzialo! Pamietam
jak w dziecinstwie jezdzilismy do babci na Swieta. Piec kafelkowy, na ktorym
siadywalam z kuzynostwem…Znajomi wpadali do Rodzicow na kawe, ja lecialm po
mlynek do sasiadki, odnosilam z kawlkiem ciasta w podziece. Ona odnosial
talerzyk, zasiadywala sie…my podsuchiwalismy ploteczki. Dziadek przyjezdzal w
niedziele, bez zapowiedzi, przywozil jajka od babcinych kur. Kur, ktorym Babcia
wynosila niedojedzone resztki z naszych talerzy, kur ktore z siostra gonilysmy
po podworku….Nie ma juz Babci , nie ma i Dziadka. I nie ma kur...nikt nie wpada
na kawe bez zapowiedzi. Na kawe sie idzie czy jedzie…
Coraz bardziej odczuwam potrzebe uproszczenie sobie zycia,
ucieczki od halasu, pospiechu, tloku, pustych ludzi, materializmu. Wzrusza mnie
natura i starsi ludzie. Maja tyle do powiedzenia. Ogladam w internecie zdjecia
Rawy Mazowickiej skad byla moja prababcia Marianna, jak ja malo o niej wiem! W
Rawie nigdy nie bylam. Przypomnaja mi sie historje opowiadane przez Babcie.
Babcia Nadzia, prawdziwa Babcia przez duze B. Historie byly niezwykle i z
dreszczykiem. Tyle madrosci zyciowej. Tyle ciepla w Lazowskiej kuchni, w ktorej
wciaz stoi kaflowy piec, a przynim zydelek zrobiony przez Dziadka. Babcia
wrozyla z kart, drylowalismy wisnie, zbierali agrest i porzeczki. Robienie
kompotow. Smolinosy rosly pod oknami, orzech przy bramce. Byl strych ze “skarbami”
i piwnica z kompotami i nalewka z wisni robiona przez Dziadka. Dzidka rower….Wszytko
wciaz tam jest. Stoi opatulone pajeczynami, wspomnianiami, ktore bledna jak sie
do nich nie wraca.
Ach ta ksiazka otworzyla furtke do przeszlosci. Codziennosc
trzyma to wszystko pod kluczem, ale serce sie rwie.
środa, 3 stycznia 2018
Jas i Malgosia.
![]() |
Wspolczesna Baba Jaga. |
T potrafi mnie nieraz zaskoczyc. Rzadko to sie zdarza,
ale udalo mu sie pare razy. I tak na czas naszego pobytu w Houston zarezerwowal
bilety do teatru, o czym wiedzialam, ale czego nie wiedzilam, to to, ze rowniez
zarezerwowal dla nas noc w hotelu. Hotel ICON w samym centrum Houston, z
widokiem na down town, co sprawia wrazenie szcegolnie noca.W pierwszej chwili
to sie zjezylam, no bo jak, co, gdzie do hotelu 23 grudnia, przeciez Wigilja,
jak ja bez Victorka cala noc przezyje, i to przedswiateczna!…
Oooooo jaki to
byl dobry pomysly. Przede wszystkim do godziny pietnastej 23 grudnia, musialm
zamknac moje swiateczne przygotowania, bo T zarzadzil wyjazd o tej godzine. Do
tego mometu bylam po prostu rozhisteryzowanym potworem, ktory powolutku
dochodzil do siebie w podczas goddzinnej jazdy do centrum miasta. Zawsze bardzo
lubie widok down town w Houston i te labirynty autostrad, a i café late w
swiatecznej wersji z mietowym aromatem rowniez pomogla ukoic nerwy. Smieszny
byl ten nasz hotel, jakas taka mieszanka starego z nowym. Stare szafy z
ksiazkami, krysztalowe żyrandole i nowoczesny bar. Ale najwazniejsze to, ze
pokoj mial jacuzzi! Mielismy jeszcze sporo czasu do przedstawienia wiec
sie wymoczylam za wszystkie czasy, az mi lat ubylo! Male gruszkowe martini i
juz nas taksowka wiozla …no wlasnie doklad?
![]() |
Tak wygladala sala, dym i galezie. |
Jas i Malgosia, wersja wspolczesna.
W Teksasie, gdzie wszystko jest wielkie i jeszcze wieksze, maly teatrzyk
wcisniety gdzies pomiedzy wiezowce, sprawial wrazenie…niepozorne, ba…zadne. Nie
mialam najmniejszego wyobrazenia, ani oczekiwan, choc juz w holu czulo sie
jakas innosc. Przygasly swiatla i uchylily sie drzwi, a z nich zaczal wydobywas
sie dym! w ktory to my mielismy isc. Weszlismy do malego (jak na teatr)
okraglego pomieszczenie. Widac bylo jakby szalas, jakby drzewa i galezie, choc
wszystko przyslanial dym. Tak na prawde widocznsc byla na 1-1.5metra.
Dopatrzylismy
sie krzeselek ustawionych “pod drzewami” w kregu. 2 rzedy. 6
aktorow, 30 widzow. Caly czas mowie teatr, choc tak naprawde to byla opera, bo
wszystko bylo spiewane przepieknymi mocnymi glosami. Bez mikrofonow. Wysoka sala
i echo potegowalo glos, choc aktorzy byli na wyciagniecie reki. Wersja
zdecydowanie wspolczesna, gdzie matka Jasia i Malgosi jest mniej kochajaca, a
bardziej zapracowana, gdzie ojciec, nie krepujac sie po polowaniu delektuje sie
piwem,
a Baba Jage zgubily pigulki, bo przedawkowala i przysnela, a wtedy
dzieciaki ja do pieces wepchnely. Brzm banalnie, ale banalnie nie bylo…wrecz
przeciwnie. Malgosia spiewajaca z ustami wypelnionymi ciastem, wyrabianym na
naszych oczach przez Babe Jage, muzyka, towarzyszaca calemu przedstawienu,
muzyka grana na pianinie, oczywiscie na zywo, oczywiscie wsrod “drzew i dymu”.
Niesamowite wrazenie. Widac ze artyscie i rezyser wlozyli w to serce i sie przy
tym rowniez swietnie bawili. ![]() |
Tu widac odleglasc miedzy Malgosia a publika |
Po przewstawierniu pojechalismy na kolcje do
meksykanskego tapas baru “Batanga” z muzyka na zywo. Latynoskie rytmy i
margarita! I grylowana osmiornica, I ceviche z Red Snapper (po polsku Lucjan?!,
od łacińskiej nazwy rodzajowej Lutjanus), grylowane awokado z chorice, frytki z
juki z bananowym ketchupem i wedlug mojego T najlepsza jaka kiedykolwiek jadl
empanada. Pozna noca dolaczyl do nas Moody, serdeczny kolega T z czasow
studiow, ktory rowniez mieszkal przez jakis czas w Bostonie i wrocil na stale
do Houston.
Wrocilismy nastepnego dnia kolo poludnia gotowi na
Swieta!
![]() |
Lobby w hotelu ICON, w Houston, Teksas. |
![]() |
Mieszanka starego i nowego |
![]() |
Schody i winda. |
![]() |
Nasz pokoj... |
![]() |
...taki smieszny z okienkiem do lazienki. |
![]() |
No i najwazniejsze-jacuzzi! |
![]() |
Gruszkowe martini w hotelowym barze Polecam!!! |
wtorek, 2 stycznia 2018
Dziwny dzien.
![]() |
Zdjecie zrobione na podczas tradycyjnego Noworocznego spaceru. |
Bardzo, bardzo dziwny byl ten dzien. Zaraz z rana, jedna z
sekretarek zdziwila sie na moj widok. Jak to ja przyszlam do pracy, ona owolala
wszystykim moich pacjentow na dzis!. Jak to odwolala?! Bo napisalam w mailu, ze
mnie dzis nie bedzie…
Obejrzlysmy wspolnie tego mail, no i oczywicie nic takieg
nie bylo napisane. Wrecz przeciwnie, ze wracam do pracy 2 stycznia. Nie mniej
jednak wewnetrzna dzika radosc…cale 9 godzin dla mnie!!! Ilez to ja moge
zrobic! Oczywicie nic takiego sie nie
wydarzylo, bo nagle skas sie zaczeli pojawiac (i znikac) pacjeci, ktorzy byli
widoczni na moim kalendarzu, ale nie widoczni na kalendarzu sekretarki….i
zobilo sie straszne zamieszanie, bo nie raz bylo i dwoch pacjetow na jeden
termi. Jako ze rozpoczelam ten dzien w blogim przeswiadczenieu, ze mam mnostwo czasu,
jakos wszystko minelo gladko i …bez pospiechu, tak…bez pospiechu. Jak wiele
znaczy pozytywne nastawienie i myslenie.
Strasznie jestesmy wybici po tej swiatecznej przerwie.
Luksus zycia bez pospiechu, zegarka, a przedewszystkim budzika dal sie nam
troszke we znaki dzis rano. Przyznaje ze bylam tego zupelnie swiadoma czytajac
wczoraj ksioazke do prawie pierwszej w nocy. Tak chcialm przedluzyc sobie ten
ostatni swiateczno-wakacyjny dzien. O rześkośći, dzis rano nie bylo mowy. Na
dodatek samochodl padl wykonczony mrozem i dojaz do pracy sie skompliklowal. Wczoraj
w nocy sms-owal do wszystkich i mialam byc podwieziona prze kogos, kogo malo
znam. I zostalam! Mila kolazanka, nowa u nas na psychiatrii. Do tego mieszka w
poblizu i ma 2 psy. Wiec moze sie jakas znajomosc nawiaze. Victor pomaszerowal
dzis do szkoly w koszulce “Nie akcepuje zadan domowych”, a T sie rozlozyl
chory. No i zycie sie toczy.
poniedziałek, 1 stycznia 2018
2018 - Czas na zmiany!
W ostatniej chwili zdazylam z dyzuru. Dojechalam do domu na 10 minut przed polnoca. Kieliszki i szampan juz czekaly i z T przywitalismy Nowy Rok. To bylo moje drugie powitanie. 6 godzin przed witalam Nowy Rok z Rodzicam w Polsce. Dyzur byl w miare spokojny wiec moglam powisiec na skypie. Jak sie ten swiat skurczyl! Nawet na Noworoczna transmisje z Zakopanego sie po czesci zalapalam.
Niby zadnych noworocznych postanowien, a jednak! Nie ma
to jak zaczac w Nowy Rok, bo “od poniedzialku” to juz takie oklepane. Plan na
celebrowanie czasu. I siebie. Na zwolnienie, na przemyslenie, na posmakowanie,
powochanie, poczucie i na szczera ocene. Trwam w iluzji czy naprawde dobrze mi
z tym? Status quo bo mi z tym dobrze, czy, bo mi wygodnie, czy tez boje sie
zmian. Czy ta nutka frustracji, zlosci i podirytowania, ktora mi ostatnio
czesto towarzyszy, to jakis znak, ze warto zajrzec w glab siebie? Tak. Warto. I
wiem co robic. Zmiany sa dobre, zmiany sa inspirujace, zmiany to energia, a
energia to zycie. Zmian sie tez czesto boje….“Strach to grzech pierworodny.
Niemal wszystko zło na świecie ma swe źródło w tym, że ktoś się czegoś boi.
Jest to zimny, oślizgły wąż, który owija się wokół Ciebie. Nie ma nic
okropniejszego ani bardziej poniżającego, jak żyć w bojaźni. Lucy Maud
Montgomery (z książki Błękitny zamek)”.Z drugie strony, moje ulubione powiedzenie to slowa
Mahatma Gandhi – ”Bądź zmianą, którą pragniesz ujrzeć w świecie”.
Moj przelozony powiedzil mi, ze na zrobienite wszytkiego
tego co robie, na tym samym standarcie, wystarczylaby polowa energii, ktora ja
zuzywam. Czyli na co idzie reszta? Na niepotrzebne mysli, martwienia sie,
tworznie scenariuszy, ktore w wiekszosci sie niesprawdzaja, na klotnie w
myslach … Jak pisalam juz poprzednio, moje mysli i pomysly wiruja w
szalenczym tempie, a cialo swoje. Mam plan je zsynchronizowac, oswoich.
Wsluchac sie i pojsc za ich glosem. Nie pobiec, w nerwach. Praktykuje yoga tu i
tam, mindfulness tu i tam, zdrowe zywienie tu i tam. Stop. Tu i teraz.
Zaczynamy. „Jestem Panem swojego losu i kapitanem mojej duszy”.(Williama
Henleya)
Witaj wspanialy 2018.
Subskrybuj:
Posty (Atom)